Jak się wydaje, wiele prawdziwie wierzących chrześcijan, oczekujących na rychłe Drugie Przyjście Pana Jezusa, a więc najpierw na pojawienie się Antychrysta, nie do końca prawidłowo widzi swoją rolę we wszystkich tych wydarzeniach. Wielu się wydaje, że Chrystus, rzecz jasna, zwycięży, ale Sam, najwyżej z pomocą Aniołów i Świętych. Oczywiście że to jest prawda, ale – nie cała prawda, bo ważną rolę w tej bitwie wyznaczono również nam, obecnie żyjącym i walczącym (nie na próżno nosimy tytuł Kościoła Walczącego!)
Dla porównania można przywołać sytuację na współczesnej wojnie. Wiadomo, że największą szansę na zwycięstwo ma strona, która ma przewagę w powietrzu (lotnictwie) – o lepszym i skuteczniejszym wsparciu nie ma co nawet marzyć. Ale również dobrze wiadomo, że samo lotnictwo nigdy wojny nie wygra: można zrównać miasto z ziemią, lecz dopóki nie zostanie ono zajęte przez wojska lądowe – zwykłą piechotę, morską czy powietrzno–desantową, dopóty pozostaje ono w posiadaniu przeciwnika.
Aniołów i Świętych można śmiało porównać z lotnictwem w wojnie pomiędzy Bogiem i jego Armią a Szatanem, bestią i ich armią (głównie – masonerią). Tu mamy ogromną przewagę zarówno liczebną (dwukrotną, bo odpadła z Lucyferem tylko jedna trzecia Aniołów) jak i jakościową (no bo Bóg-Twórca jest nieporównanie silniejszy od każdego ze Swoich stworzeń, a nawet – wszystkich razem wziętych). Z tego prostego powodu zwycięstwo sił dobra jest przesądzone i jest tylko kwestią czasu, i to – już niedługiego. (Niech cwaniaki, zawsze stający po stronie widocznej siły – kiedyś – komunistów, teraz – masonów– dobrze się nad tym zastanowią, póki nie jest za późno!)
My zaś, bojownicy Chrystusa, nie mając cienia wątpliwości co do szybkiego i pewnego zwycięstwa, nie możemy czekać na niego bezczynnie, nawet w obliczu prześladowań ze strony sług Szatana (zresztą dla niektórych już dawno rozpoczętych). Owszem, niektórzy będą musieli jakiś czas się ukrywać i cierpieć z powodu braku zapasów, inni zaś polegną jako męczennicy (w każdej wojnie są ofiary z obu stron). Tak naprawdę ci ostatni w rezultacie będą w lepszym położeniu od tych, którzy przeżyją, bo zmartwychwstaną razem ze Świętymi, kiedy na ziemi już będzie prawdziwy Raj (Tysiącletnie Królestwo Chrystusa na Ziemi), podczas gdy ci, którzy przeżyją, będą musieli ten Raj budować własnymi rękoma (z pomocą Aniołów, co prawda) w warunkach okropnych zniszczeń, o wiele gorszych niż po II Wojnie Światowej.
Co prawda, w odróżnieniu od naszego przeciwnika nie mamy władzy, dużej ilości pieniędzy, armii, policji i służb specjalnych, tak że wielu wydaje się, że zwycięstwo jest prawie nie możliwe. Ale przecież bitwa ta jest przede wszystkim duchowa, gdzie główną rolę gra nasze niezwyciężone „lotnictwo”, a potem – informacyjna, gdzie główna rola należy właśnie do nas. Owszem, w tej dziedzinie nasz przeciwnik też ma rażącą przewagę, ale na to mamy konkretne przykłady z wojennej historii: Dawid a Goliat, Machabeuszowi a Armia Grecka (która niedługo przed tym pod przewodnictwem Aleksandra Wielkiego była niezwyciężona), Wietkong a US Army, Afgańscy mudżahedini a Armia Sowiecka. To tylko niektóre z przykładów, kiedy mniej liczebna, gorzej wyposażona i słabo przygotowana „Partyzantka” brała górę nad lepiej przygotowanym i zorganizowanym przeciwnikiem, mając przewagę moralną i niekiedy wsparcie mocnego sprzymierzeńca (np. SU lub US).
Jeżeli chodzi o nas to, uświadomiwszy sobie powagę stojących przez nami zadań i siłę naszego przeciwnika, powinniśmy skoordynować swoje wysiłki, a nawet w jakiś sposób się zjednoczyć. Nawet nasz przeciwnik dąży do zjednoczenia, jak to widać choćby z ostatniej wspólnej akcji FSB i FBI w Bostonie. Nic dziwnego, bo nawet w polityce trudno przecenić ważność dla zwycięstwa zjednoczenia wszystkich sił (o podobnych poglądach i dążeniach, oczywiście). I odwrotnie, rozłam prawie zawsze prowadzi do porażki, jak to się stało w Polsce najpierw z lewicą (na szczęście), później – z prawicą (niestety).
Rzecz jasna, że osiągnięcie wymarzonej formalnej jedności nie będzie proste, a nawet – do Małego Sądu Ducha – wręcz niemożliwe. Jednak, pierwsze kroki w tym kierunku możemy i powinniśmy zrobić już teraz. Przede wszystkim trzeba uznać, że nie ma i nie może być między nami żadnej konkurencji: nie ma przekaźników (oraz innych powołanych) lepszych i gorszych lub mniej i bardziej ważnych. Po prostu każdy ma inne – unikatowe – zadanie. Jak na „prawdziwej” wojnie każda jednostka ma własne zadanie bojowe (nawet jednostki tego samego typu, już nie mówiąc o jednostkach różnego typu, co jest dość oczywiste). Czemu na naszej wojnie, też jak najbardziej „prawdziwej”, ma być inaczej? Przecież mamy nie tylko wspólnego Wodza, ale również wspólnego potężnego wroga, czemu więc mamy marnować i tak niewielkie resursy na sprowokowane przez szatana kłótnie między sobą?
Kolejnym logicznym krokiem powinno stać się zaprzestanie wszelkiej wzajemnej krytyki, zwłaszcza – publicznej (można i trzeba prywatnie i dyskretnie między sobą dyskutować, bo każdy z nas może w czymś się mylić, a nawet w prawdziwe przekazy Nieba może coś wtrącić sprytny szatan). Zauważmy, że każdy przekaźnik pisze o istnieniu innych przekaźników – prawdziwych oraz fałszywych, ale nikt z nich ich nie nazywa, bo nikt, oprócz Samego Boga, nie ma pełnomocnictwa ich sądzić (nawet fałszywych, a tym bardziej – prawdziwych). Nie trzeba natomiast na razie (do Małego Sądu) zawracać sobie głowy kolejnymi szczegółami takiego zjednoczenia: Niebo z pewnością w swoim czasie da odpowiednie wskazówki (chyba że ktoś takie wskazówki już ma lub wkrótce otrzyma, najlepiej odnoszące się do zadań aktualnych już dziś).
Ostatnia, ale bardzo poważna sprawa, to wspólna baza poglądowa. Nie może ona być ani zbyt wąską (żeby nie został „za burtą” żaden prawdziwy wojownik Chrystusa), ani za szeroką (żeby nie trafiła do naszych szeregów „piąta kolumna”). Oczywiście, że prowokatorów i agentów, jak zawsze w podobnych wypadkach, nie zabraknie. Ale przynajmniej niech na słowach będą z nami jednym (niektórzy z nich później naprawdę uwierzą w to, co głosili na początku tylko z obowiązku konspiracji). Katolicy, Prawosławni i Protestanci, nie zważając na pewne różnice, dotyczące dość ważnych szczegółów, śmiało mogą i powinni w tej sprawie współpracować. Kwestia zaś współpracy z wyznawcami innych religii pozostaje na razie otwarta. Z jednej strony, dużo nas dzieli, z drugiej przeżyje jednak od 3 do 4 mld ludzi, a tyle na dziś nie ma nawet nominalnych chrześcijan, więc muszą oni na jakimś etapie (a raczej etapach) się nawrócić i do nas dołączyć. Rzecz jasna, że narodowość w ogóle nie ma decydującego znaczenia (nawet Żydzi, którzy podzielają nasze poglądy, mogą być w naszych szeregach).
Poza dyskusją, oczywiście, ma być uznanie, że żyjemy w czasach ostatecznych, oczekujemy więc rychłego przyjścia Jezusa Chrystusa jako naszego Króla (kiedy i na jaki czas – można dyskutować). Ale, uwaga! – tym razem – nie w Ciele (bo w ciele przyjdzie akurat Antychryst!). W zasadzie jest to głównym punktem rozdzielającym stronników Chrystusa i Antychrysta. Oczywistym również się wydaje wierność dotychczasowemu nauczaniu Kościoła (w tym w kwestiach moralnych), których trzymamy się 2000 lat i nigdy nie zgodzimy się na pogwałcenie Prawa Bożego przez kogokolwiek i pod jakimkolwiek pretekstem (w tym racji źle zrozumianej miłości oraz przyjęcie przez nawet większość ludzi nie wyłączając wysoko postawionych na kościelnych stanowiskach.) O reszcie szczegółów możemy sobie podyskutować.
Do konkretnych zaś aktualnych naszych zadań należy przede wszystkim wzmożona żarliwa Modlitwa (osobista, rodzinna i grupowa) oraz rozpowszechnienie informacji na wszelkie możliwe sposoby (głownie przez kontakty osobiste oraz przez Internet, w tym maile, komentarze i portale społecznościowe). Natomiast, w niedalekiej przyszłości, kiedy Fałszywy Prorok i Antychryst już się ujawnią, głównym zadaniem stanie się (oprócz wyżej wymienionych) dawanie osobistego przykładu pozostania niezłomnie wiernym Chrystusowi i Jego Prawdziwemu Kościołowi, Prawdziwemu Słowu Bożemu oraz niezmiennym wartościom moralnym.