ŚWIĘTA NA WSCHODZIE

12 kwietnia 2015

Dzisiaj, kiedy chrześcijański Zachód (Kościół Rzymsko-Katolicki, starokatolicy oraz protestanci i Fiński Prawosławny Kościół) obchodzą II Niedzielę Wielkanocy (Święto Miłosierdzia Bożego w Kościele katolickim), cały chrześcijański Wschód - prawosławni i staroobrzędowcy oraz pozostałe Kościoły wschodnie (Ormiański, Koptyjski, Etiopski, Erytrejski, Asyryjski, Syryjski, Malankarski) a także Katolickie Kościoły Wschodnie (greckokatolickie, aleksandryjskie, antiocheńskie, chaldejskie) celebrują Paschę (jak oni zwykle nazywają uroczystość Zmartwychwstania Chrystusa). Nie mają przy tym wahań, o której rozpocząć Wigilię, a o której – rezurekcję. Wszystko zaczyna się dokładnie o północy i trwa prawie do rana, przy tym o wiele uroczyściej i radośniej, niż u rzymskich katolików. Każdy może przyjść i się przekonać. Naprawdę warto to choć jeden raz zobaczyć – trochę męczące (nie ma siedzenia wcale, tłumy), ale wrażenie – niesamowite. Nie na próżno Ruscy, kiedy wybierali sobie religię państwową, właśnie za piękno wybrali bizantyjskie prawosławie. Posłańcy, powróciwszy z Konstantynopola, powiedzieli wtedy, że „nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy – na Niebie czy na ziemi”. A uczestniczyli oni w zwykłej Wielkiej Wieczerni, którą odprawia się w Cerkwi co sobotę wieczorem, oraz szczególnie uroczyście – w wigilię tzw. Wielkich, w tym 12 głównych świąt.

Szkoda jednak, że w tym roku znów świętujemy nie wszyscy razem. Chociaż w tym wypadku raczej oni mają rację. Wykorzystują bowiem dla jej wyliczenia inny (dokładniejszy z punktu widzenia kosmicznego) kalendarz tzw. juliański (opracowany przez wybitnych aleksandryjskich astronomów na życzenie Juliusza Cezara), a nie gregoriański (dokładniejszy z punktu widzenia ziemskiego), opracowany na polecenie papieża Grzegorza XIII. Biorą również pod uwagę Paschę żydowską, na którą nie zwraca się uwagi na Zachodzie. Pośrednim dowodem na to, że mają więcej racji, może służyć fakt, że na swoją Wielką Sobotę nie rozpalają przed kościołami ogniska, lecz wysyłają swoich przedstawicieli do Jerozolimy, gdzie w Bazylice Grobu Świętego, oraz przy niej, tłumnie czekają, aż z Nieba zejdzie tzw. Święty Ogień, od którego zapalają swoje świece i rozwożą po całym świecie (także do Polski). A wtedy w cerkwiach gaszą wszystkie światła i znów zapalają już od niego, podtrzymując go później przez cały rok do następnej Paschy. Katolicy jednego roku wygnali prawosławnych i Ormian (którzy zwykle odbierają ten Ogień) na zewnątrz, oni stali i płakali, aż piorun trafił w zewnętrzną kolumnę (ona do tej pory stoi uszkodzona) i zapalił świece właśnie im, zaś katolicy przy Grobie pozostali z niczym, dali więc im na przyszłość święty spokój. Nieprawosławni milczeli, co prawda, przez wieki o tej sprawie, ale teraz, w erze Internetu, kiedy ukrycie informacji staje się prawie niemożliwe, chętnie informują o tym również agencje świeckie i katolickie. Na Wschodzie są przekonani, że jeśli Ogień z Nieba zszedł – to w tym roku Końca Świata jeszcze nie będzie. A jak nie – no to już koniec blisko. W tym roku jeszcze zszedł, czego świadkami, jak co roku, były dziesiątki tysięcy pielgrzymów różnych konfesji z całego świata oraz - „na żywo” - widzowie niektórych TV i internauci. Wydarzyło się to o godzinie 14.17, więc zdążyli go dostarczyć samolotami jeszcze przed północą do Warszawy, Kijowa, Moskwy i wielu innych miast na całym świecie oprócz Doniecka – z powodu zniszczonego przez wojnę lotniska.

Ale Rosjanie dziś obchodzą jeszcze jedno święto - Dzień Kosmonautyki (Międzynarodowy Dzień Lotnictwa i Kosmonautyki). Zresztą, nie tylko oni. W wielu krajach, poczynając od USA, obchodzona jest Noc Jurija. Na Ukrainie w dniu dzisiejszym obchodzony jest również Dzień Pracowników Przemysłu Kosmicznego. Zdecydowana większość ludzi jest przekonana, że 12 kwietnia 1961 roku poleciał w kosmos pierwszy człowiek – radziecki kosmonauta Jurij Gagarin. Co prawda, wielu Amerykanów sądzi, że pierwszym człowiekiem w kosmosie był amerykański astronauta Alan Bartlett Shepard (który wystartował 5 maja 1961). Otóż w tym wypadku ani jedni, ani drudzy nie mają zupełnej racji. Gagarin faktycznie był pierwszym człowiekiem, który wrócił z kosmosu żywy i zdrowy. Chociaż sam o sobie mówił: „ja nie wiem, czy byłem w kosmosie pierwszym człowiekiem, czy ostatnim psem”, mając na myśli, że w odróżnieniu od następnych kosmonautów nie pilotował, lecz tylko siedział dla eksperymentu, zaś statek był pilotowany z Ziemi. Za to w odróżnieniu od kosmicznych piesków (które zostały uśpione i na Ziemię nie powrócili) wrócił żywy i zdrowy, i dlatego właśnie on został rozreklamowany na cały świat.

Nie umniejszając jego zasług dla kosmonautyki, dla sprawiedliwości trzeba oddać dług pamięci „zapomnianym bohaterom” - jego poprzednikom, którzy mieli mniej szczęścia. Bo, według ściśle utajnionej (jak późniejsza zagadkowa śmierć samego Gagarina) i mało komu wiadomej informacji, pierwszym człowiekiem, który poleciał w kosmos, był niejaki Zwierew. Nie znam nawet jego imienia ani nie wiem, czy on stamtąd wrócił, ale jeśli już – to nie żywy. Wiem tylko, że był on synem chruszczewskiego ministra finansów Arsenija Zwierewa (Зверев Арсений Григорьевич, 2.03.1900–27.07.1969 - „żelazny narkom Stalina”), więc poleciał pierwszy niejako „po układach”. Ale zamiast oczekiwanej sławy czekała go śmierć i niepamięć. Drugim, natomiast, był Nikołajew (nie pamiętam, niestety, jego imienia, ale na pewno nie Andrijan Grigoriewicz, Lotnik Kosmonauta ZSRR). Ten zapomniany Nikołajew może żyje do dziś, a jeśli nie – to parę lat temu jeszcze żył na pewno. O jego locie (w odróżnieniu od Zwierewa) wiedzą na Zachodzie. Ale on wylądował, przez pomyłkę, nie w Kazachstanie (wtedy to był ZSRR), lecz sąsiednich Chinach. Na dodatek był w takim stanie, że Chińczycy musieli go najpierw dobrze podleczyć, zanim oddali Rosjanom. A i tak nie nadawał się do reklamy „sukcesu”, więc nie było czym się chwalić i sprawę tę przemilczano, zaś on do kosmosu więcej nie latał (samolotami – tak, jeszcze długo po tym). O nim nawet powstał film (chyba produkcji BBC).

Jedna uwaga w związku ze słynną odpowiedzią Gagarina (podczas jednej z jego zagranicznych tryumfalnych wojaży), na pytanie, czy wierzy w Boga: „latałem w kosmos, ale Boga tam nie widziałem”. Zarówno przez wierzących, jak i niewierzących odpowiedź ta jest rozumiana, że w Boga on nie wierzy (co mogło, ale wcale nie musiało być prawdą). Ale samo rozumowanie jest błędne. Była bowiem to po prostu „odpowiedź matematyka” (a w matematyce był on bardzo dobry) – „absolutnie dokładna, ale nic nie znacząca”. Na przykład ktoś był w Londynie i absolutnie uczciwie powiedział, że nie widział tam brytyjskiej królowej. Czy znaczy to, że ona „nie istnieje”? Albo nie mieszka w Londynie? Albo on nie wierzy w jej istnienie? Absolutnie nie! Znaczy to równie tyle, że on jej tam nie widział – ani mniej, ani więcej. Ale „chytrą” odpowiedź Gagarina z jakiegoś powodu wierzący potraktowali, że jest on ateistą, zaś ateiści uważają to za bardzo mocny (może i jedyny) argument na korzyść swojej teorii. Ale to jest już zupełną bzdurą. Przecież widział on tylko bardzo mały kawałek, z tego bardzo ogromnego Kosmosu, bardzo blisko od Ziemi nawet w wymiarze fizycznym. Już nie wspominając o tym, że Niebo, w którym mieszka Bóg, ma „inny (nie trzeci) wymiar” – ponad przestrzenią a nawet czasem. Kiedyś polski kosmonauta Mirosław Hermaszewski powiedział: „Nie znam nikogo, kto był wierzący i wrócił stamtąd ateistą”, a nawet z ateistów każdy wracał troszeczkę odmieniony (zarówno amerykańscy astronauci, jak i radzieccy kosmonauci, choć ostatni musieli to ukrywać). Za to obecni rosyjscy kosmonauci wybudowali u siebie w Gwiezdnym Miasteczku przepiękną cerkiew z dziewięcioma niebieskimi kopułami i gdy lecą w kosmos, zabierają ze sobą drobne elementy kultu religijnego. (Źródło) )

A czy w ogóle warto oswajać kosmos? Co za pytanie! Czy można sobie wyobrazić współczesne życie bez satelitów, GPS i reszty pożytecznych technologii? W każdym razie, o ile oswojenie okołoziemskiej przestrzeni kosmicznej ma realny sens, o tyle dalekie kosmiczne wyprawy (np. na Mars czy jeszcze dalej) nie mają żadnego realnie pożytecznego sensu. Ateistyczni naukowcy, nie potrafiąc wytłumaczyć „naturalnego” (bez Boga) pochodzenia życia na Ziemi, chcą znaleźć potwierdzenie swoich bezpodstawnych hipotez daleko w kosmosie. Ale nawet gdyby udało im się go tam znaleźć, wcale by to nie znaczyło, że Boga nie ma. Przecież Ten, Kto stworzył życie na Ziemi, równie dobrze mógł to zrobić i na innych planetach. Pytanie, czy stworzył. Według jednych współczesnych proroków, jesteśmy sami we Wszechświecie. Anioły i Święci mieszkają nie na innych planetach, lecz w „innym wymiarze”. Według innych – Pan Bóg jest „zbyt wielkim, żeby stworzyć tak mało”. W każdym razie temat ten nie jest tak naprawdę aktualny i nie warto marnować resursy na takie programy.

Michał Sybirak