Sprawa ubezpieczeń w Polsce (tak samo jak w Rosji i w ogóle w całym dawnym „Bloku socjalistycznym”) stoi bardzo źle. Nie na próżno właśnie w tych krajach (i tylko w nich) kwitną firmy, które się specjalizują w walce (prawnej) z firmami ubezpieczeniowymi (na koszt klienta, oczywiście). Rzecz jasna, że dla firmy ubezpieczeniowej liczy się zysk – tak samo, jak w każdej innej branży. No, ale nie za wszelką cenę, tym bardziej – przekrętów i nieuczciwości (co w firmach ubezpieczeniowych „wschodnich” jest plagą i normą, na dodatek zatwierdzoną formalnie). Ale interes ten wymyślono przecież nie na „wschodzie” i nie przez „socjalistów”. W krajach Zachodu interes ten od dawna i przez cały czas kwitnie, choć działa dość uczciwe. Na czym bowiem polega ten interes? Na teorii prawdopodobieństwa. Znając dane statystyczne wypadków wśród każdej wiekowej grupy, można obliczyć, jakie oni mają płacić składki, żeby starczyło na wypłatę ewentualnemu poszkodowanemu wśród nich, i na podatki, i na koszty pośrednie, i na zadowalający zysk. Właśnie tak działają firmy ubezpieczeniowe w krajach „rozwiniętego kapitalizmu”, dobrze się przy tym mają i nie narzekają. No, ale nowym i chciwym „kapitalistom” postsocjalistycznym tego za mało. Wymyślili więc takie skomplikowane i zagmatwane przepisy wewnętrzne i zatrudnili taką armię prawników, żeby jak najmniej wypłacać odszkodowań swym klientom. Klient przecież przeważnie nie jest fachowcem w tej dziedzinie i łatwo może przegapić jakiś ukryty „małymi literami” haczyk, który skutecznie pozwoli firmie odmówić wypłatę odszkodowania, nawet jeśli firma przez lata pobierała duże składki (czasem milionowe – od dużych firm i instytucji – widziałem taką umowę z PZU na własne oczy).
Można byłoby to jakoś zrozumieć odnośnie nowych małych firm, ale kiedy taką praktykę stosuje PZU – to już niewybaczalna hańba. Nie zdziwię się zatem i nie pożałuję, jeśli kiedyś zbankrutuje – pod ciężarem zasłużonych przekleństw oszukanych klientów. No chyba że zdąża się nawrócić, poprawić swoje postępowanie i zapłacić wszystkim, których kiedykolwiek oszukali. W nowej Polsce rząd zaś będzie musiał zrobić porządek również w tej dziedzinie – sprecyzować prawo oraz surowo karać (prawnie i finansowo) nieuczciwych cwaniaków, żeby im po prostu się nie opłacało robić swoje przekręty. Na razie zaś oszukany klient, nie mając tu żadnego wsparcia od państwa (choć uczciwe płaci mu podatki), może szukać pomocy (o ile o tym wie) u firm, specjalizujących się w ściąganiu odszkodowań (o ile zechce z nimi się podzielić odzyskanym odszkodowaniem, oczywiście).
Jeszcze jedna ciekawostka, różniąca biznes ubezpieczeniowy „kapitalistyczny” od „postsocjalistycznego”. Słyszymy i czytamy nieraz w mediach, że po wielkich klęskach żywiołowych (na Zachodzie) „firmom ubezpieczeniowym będzie ciężko” ze względu na dużą skalę odszkodowań. Ale jakoś nigdy nie było słychać, żeby ktoś z nich zbankrutował – jednak jakoś dali sobie radę. Firmom „postsocjalistycznym” zaś nic takiego nie grozi nawet teoretycznie. Otóż w swoich umowach umyślnie wyłączają takie wypadki vis maior (kataklizmy, wojny, rozruchy itp.) z ubezpieczeń. Tak więc jeśli ktoś stracił swój dom w rezultacie pojedynczego pożaru, jeszcze ma szansę na odszkodowanie, zwłaszcza jeśli skorzysta z wykwalifikowanej pomocy prawnej (choćby wspomnianych wyżej firm). Jeżeli zaś – w rezultacie powodzi, wojny itp. – nie ma szans nawet teoretycznych, to pozostaje liczyć na pomoc organizacji charytatywnych, Kościoła, państwa i po prostu dobrych ludzi, których, na szczęście, w Polsce nie brakuje. Firmy zaś ubezpieczeniowe, które właśnie po to istnieją i z tego żyją, po prostu „umywają ręce” w momencie, kiedy są najbardziej potrzebne. Może to i zrozumiałe z punktu widzenia ekonomicznego, ale jakoś brzydko wygląda z punktu widzenia moralnego. Przyszłe prawo więc musi uwzględnić również ten aspekt. Może zobowiązać jednak firmy do wypłat w takich wypadkach, ale później w razie potrzeby gwarantować wsparcie ze strony państwa (bezpośrednio lub np. ulgi podatkowe na czas uzupełnienia funduszy).