W języku polskim będą głoszone najmądrzejsze prawa i najsprawiedliwsze ustawy.
(Teresa Neumann – niemiecka mistyczka i stygmatyczka)
Powyższy cytat – to oczywiście tylko proroctwo, ale jednocześnie cel i zadanie. Rzeczywistość, niestety, jest na razie diametralnie inna. Od wielu lat jestem zaciekłym przeciwnikiem wszelkiego rodu lewicy, ale nie mogę nie przyznać racji kandydatce na Prezydenta (2015) od SLD Magdalenie Ogórek, że prawo w Polsce trzeba napisać od nowa. Rzeczywiście, obecne polskie prawo (choć i lepsze od poprzedniego – komunistycznego) napisane jest nie w interesach obywateli, lecz – urzędników i innych uprzywilejowanych kast. Niekiedy wprost legalizuje morderstwa (aborcja), narażenie na utratę zdrowia (przymusowe szczepienia) oraz zdradę (tak zwana „ustawa 1066”).(1)
Oczywiście takie ustawy muszą być poprawione lub zniesione w pierwej kolejności, ale cała reszta też. Przede wszystkim, prawo nie może być sprzeczne z prawem Bożym, prawem naturalnym oraz ze zdrowym rozsądkiem. Po drugie, ma jak dawniej obowiązywać rzymska zasada «De minims non curat lex» (prawo nie zajmuje się drobiazgami), a więc prawo ma być bardzo mocno uproszczone. Bardzo wiele regulacji jest w ogóle niepotrzebnych ani ludziom, ani krajowi. Dlaczego tak wiele polskich przedsiębiorców woli rejestrować swoje firmy w dalekiej Wielkiej Brytanii, a nie w Polsce? Dlatego, że nie są patriotami i nie chcą płacić tu podatków? Otóż nie. Z powodu regulacji prawych i biurokratycznych – o wiele prostszych tam, niż tu. Jak to jest, że najstarszy na świecie brytyjski kapitalizm z tymi prostymi przepisami przez tyle wieków nadal dobrze się ma, a raczkujący polski ze swymi skomplikowanymi i zagmatwanymi przepisami ledwo daje sobie radę? Nikomu z polskich decydentów nie przyszło do głowy to proste pytanie?
I to tylko jeden z wielu konkretnych przykładów takiej absurdalnej sytuacji. Zapewne nie brakuje w Polsce dobrych wykształconych i patriotycznych prawników, którzy potrafią napisać w znanych przez siebie dziedzinach dobre, jasne, precyzyjne i jednoznaczne prawo, które będzie służyć ludziom i krajowi, a nie uprzywilejowanym kastom. Pisać odpowiednie projekty ustaw można, a nawet trzeba już teraz. Pewnie w obecnym parlamencie będą one mieć mało szans na przyjęcie, ale w nowym (a nawet w tym samym, ale po Ostrzeżeniu) – jak najbardziej. Autorzy zaś tych pomyślnych ustaw będą mieli szansę na znaczny awans społeczny, nawet jeśli obecnie ich trud mało kto doceni. Pomogą bowiem znacznie przyśpieszyć modernizację (także pod względem prawnym) Polski. Mogą przy tym śmiało liczyć na pomoc i natchnienie Ducha Świętego, ponieważ będą pracować dla Królestwa Jezusa Chrystusa.
Nie mniejszy, a może nawet większy problem tworzą Rozporządzenia oraz tzw. Akty wewnętrzne. O ile Konstytucja, Ustawy i Uchwały (oraz Ratyfikacje umów międzynarodowych) przechodzą przez oczy wielu ludzi (Sejm, Senat, Prezydent, eksperci, opinia publiczna), o tyle Akty prawa wykonawczego i wewnętrznego są tworzone za zamkniętymi drzwiami i mało komu znane (często tylko „zainteresowanym” lub pokrzywdzonym). Rozporządzenia, na przykład, mogą wydawać: Prezydent, Rada Ministrów, Premier i poszczególni ministrowie, a mają one przy tym moc powszechnie obowiązujących norm prawnych. W praktyce zaś ci decydenci tylko podpisują te Akta – przygotowane przez swoich pomocników (a więc w ogóle nie wiadomo przez kogo). Czy chociażby czytają? Może, ale nie koniecznie. Tak, na przykład, były prezydent Komorowski po kilku już latach swojej prezydentury stwierdził, że Prezydent nie ma prawa podpisywać Ustawy budżetowej, podczas gdy to stanowi jego obowiązek. Od razu powstało pytanie: kto więc podpisywał poprzednie Ustawy budżetowe? Najprawdopodobniej on sam, ale na pewno nie czytając, a nawet nie zdając sobie sprawy, co podpisuje. Kiedyś na jednym z Uniwersytetów (nie będę wymieniał którym) na tablicy ogłoszeń został wywieszony podpisany przez Rektora list o następującej treści: „Ja, Rektor … potwierdzam, że podpisuję papiery, nie czytając”. Był to żart, oczywiście, ale bardzo wymowny. Nie byłoby w tym nic strasznego, o ile takie Rozporządzenia naprawdę byłyby przeznaczone tym celom, do których zostały powołane do życia jako takie. Ale bardzo często tak nie jest, lecz są wydawane, żeby kogoś uprzywilejować lub skrzywdzić. Podam konkretny przykład. Pamiętacie, jaką burzę w 2002 roku wywołało usunięcie z projektu Ustawy o radiofonii i telewizji fragmentu zdania lub czasopisma (tzw. Afera Rywina)? Ponieważ to była Ustawa – zostało to zauważone. W Aktach zaś wykonawczych i wewnętrznych pełno takich „lub czasopism”, ale mało kto o tym wie, a nawet jeśli – i tak nic z tym nie da się zrobić. A nawet bez takich przekrętów bardzo utrudniają one życie przedsiębiorcom i zwykłym obywatelom. Nic zatem dziwnego, że ludzie często nie szanują takiego „prawa” i starają się na wszelkie sposoby go ominąć. Jak zauważył Napoleon Bonaparte, Nakładać zbyt twarde warunki, znaczy zwalniać od ich wykonania.
Czy zatem jest dobre rozwiązanie tego problemu? Otóż zdrowa idea przyszła tym razem z najmniej oczekiwanej strony. W swoim tegorocznym Przesłaniu przed rosyjskim Zgromadzeniem Federalnym prezydent („Putin”, a raczej ten aktor, który go obecnie gra) skupił tym razem więcej uwagi na problemach wewnętrznych, m.in. na wskazany wyżej (bo w Rosji pod tym względem na pewno nie jest lepiej, a pewnie nawet gorzej). Zaproponował więc wszystkie te Akty po prostu anulować. Nie od razu, jednak, ale dać urzędnikom 2 lata, żeby wybrali wśród ogromu tych aktów te, które naprawdę są niezbędne. Coś takiego na pewno przydałoby się zrobić w Polsce. Ale nie dawać 2 lata, bo to za dużo, a każdy zaproponowany do zostawienia Akt musi być zbadany przez niezależnych ekspertów (a może nawet opublikowany w Internecie i poddany osądowi opinii publicznej) pod kątem, czy on naprawdę aż tak jest potrzebny, czy nikogo nie krzywdzi i nikogo nie uprzywilejowuje. W odróżnieniu od czasochłonnego procesu ustawodawczego można w ten sposób o wiele szybciej i łatwiej poprawić sytuację wielu ludzi (choć ktoś na tym i straci, oczywiście, ale o to też właśnie chodzi). O tym zaś, że straci na tym wielu ważniaków, może świadczyć już sama cisza, która panuje w polskojęzycznej przestrzeni informacyjnej na ten temat (chodzi o samo Przesłanie, a zwłaszcza o poruszony tu konkretny wątek).
Na zakończenie również chcę przytoczyć słowa Napoleona: Ważne, aby obywatele byli równi wobec praw i aby sprawiedliwość była sprawiedliwie egzekwowana. Nie może być pół-sprawiedliwości – niesprawiedliwość jest niepodzielna!
--------------------------------------------------------------
(1)Czy też nieludzkie i bezsensowne „prawo”, zabraniające producentom i handlowcom za darmo oddawać biedakom (lub organizacjom charytatywnym) produkty, których już nie można sprzedawać ze względu na termin ważności, ale które jeszcze się nadają do spożycia. Wskazany bowiem na opakowaniu termin ważności wcale nie oznacza, że po jego upływie produkt (nawet mięsny) jest „zepsuty”, lecz że producent już nie gwarantuje zachowania wszystkich zadeklarowanych jego walorów (takich np. jak kolor czy smak). Chleb i pieczywo, np., wg. przepisów UE nie można sprzedawać już na drugi dzień, a dobrze wiemy, że nadaje się do jedzenia o wiele dłużej (choć faktycznie już nie tak smakuje). Co prawda, przedsiębiorcy i fundacje jakoś z tym dają radę, ale po co utrudniać im życie?