WYBORY PARLAMENTARNE

(jakie muszą być wyniki, żeby spełniły się proroctwa)

4 października 2015

„W ręku Pana są rządy na ziemi, w swoim czasie wzbudzi On dla niej odpowiedniego władcę...Mądry władca dobrze swój lud poprowadzi, a rządy rozumnego będą dobrze uporządkowane. (Syr 10: 4,1)

Dlaczego sondaże prawie zawsze kłamią? Każdy chyba o tym wie i każdy zadawał sobie to pytanie. Odpowiedź jest taka, że sondaże publikuje się wcale nie po to, aby pokazać prawdę. Rola sondaży (prawdziwa, a nie ta deklarowana) polega na tym, żeby „zaprogramować” wyborców. Tj. jest to niejako „samospełniające się proroctwo”. I to faktycznie działa (na szczęście, nie do końca). Na przykład, kiedy niedawno, po ostatniej (może najgorszej) aferze rządu PO-PSL z tzw. „uchodźcami” poparcie dla tych partii (i tak niewielkie) w sposób oczywisty zaczęło gwałtownie spadać, lecz po udanym wystąpieniu J. Kaczyńskiego poparcie dla PiS – rosnąć, „sondaże” opublikowały diametralnie odwrotną tendencję. Czy oni naprawdę są tak głupi, czy raczej uważają nas za głupków? Nie sądzę. Po prostu to była próba, aby chociaż trochę „uratować tonącą Platformę”. Tak więc gdyby „sondaże” pokazały prawdę (np. że PO ma 5-10%), to na wyborach w najlepszym wypadku tyle by i dostała, zaś w najgorszym (najlepszym dla Polski) – w ogóle nie przekroczyłaby progu wyborczego i zeszłaby tam, gdzie jest jej prawdziwe miejsce – na margines polityczny, jak kiedyś (dzięki Bogu!) SLD. Natomiast, dając w „sondażach” PO 30%(!) zleceniodawcy oczywiście aż na tyle nie liczą, ale śmiało mogą liczyć na jakieś 15%, a to już znacząca różnica, za którą warto zapłacić i nie liczyć się z utrata autorytetu „szanowanej” i „niezawisłej” sondażowni. Co prawda, wkrótce oni się opamiętali, że trochę przesadzili, i w późniejszych sondażach dali PO „tylko” 24%, ale i tak to jest zdecydowanie za dużo. Nawet jeśli była to inna sondażownia, jaka to różnica – i tak grają w jednej drużynie.

Walczyć z takimi manipulacjami trudno, ale możliwe. Tak samo, jak dla walki z kremlowskimi trollami w Internecie powstały tzw. „elfy” (w Krajach Nadbałtyckich, w Polsce i na Ukrainie), trzeba przeciwstawić im (kłamliwym sondażom) własne (wygodne dla nas, a nie naszych wrogów) „samospełniające się proroctwa” i rozpowszechniać ich wszystkimi dostępnymi środkami współczesnej komunikacji. To nic, że nasi wrogowie trzymają na razie w swoich rękach prawie wszystkie (90% sami Niemce) główne tradycyjne media . Internet też ma swoją siłę (a może jest nawet mocniejszy, jak pokazały ostatnie wybory prezydenckie ). Nie na próżno niedawno w Rosji popularnych blogerów „zrównano” w prawach (a raczej – w obowiązkach) z opiniotwórczymi tradycyjnymi mediami. Boją się nas, i niech się boją.

Ten mój artykuł to przykład takiego „samospełniającego się (mam nadzieję) proroctwa”. Z tym, że nie są to tylko moje „pobożne życzenia”, lecz analiza tego, jak ma wyglądać w Polsce przyszła scena polityczna, żeby spełniły się proroctwa (nie moje) dotyczące Polski . To, że historia ludzkości obecnie wkracza w decydujący etap, po rozpoczętej otwartej masowej inwazji Islamu na Europę , staję się jasne coraz większej liczbie ludzi.

Wiemy z proroctw (i w to wierzymy), że Polsce przypadła zaszczytna rola i czeka ją wspaniała przyszłość . Ale musimy coś dla tego zrobić sami. Przede wszystkim – Intronizować Chrystusa Króla Polski . Oficjalnie i publicznie: Prezydent, Rząd, Episkopat i naród. Odpowiedniego Prezydenta, dzięki Bogu, już mamy (on „nie jest przeciw”, i tyle z niego na razie wystarczy). Rząd odpowiedni mamy właśnie wybrać ( Sejm i Senat , oczywiście, ale jasne, o czym mowa). Episkopatom zaś (głównym przeciwnikiem Intronizacji!) zajmiemy się później, po wygranych wyborach . Proroctwa mówią stanowczo i jednoznacznie, że taka Intronizacja w Polsce się odbędzie, bo od tego zależą losy (w tym bezpieczeństwo narodowe i sukces gospodarczy ) Polski i nie tylko.

Opierając się na tym (i nie tylko tym) proroctwie można śmiało więc „przewidzieć”, że zdecydowane zwycięstwo w nadchodzących wyborach ma zdobyć taka siła polityczna, która byłaby „nie przeciw” Intronizacji. Tyle z nich na razie wystarczy, o reszcie zaś się dowiedzą, kiedy dojdą do realnej władzy . Taką siłą na dzień dzisiejszy jest tylko Zjednoczona Prawica (tj. blok wyborczy PiS) . Nie jestem ich fanem (ani też przeciwnikiem), dobrze pamiętam bowiem ich poprzednie rządy. I tu nie chodzi o wybór „mniejszego zła”, a raczej, jak to się mówi, „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Rządzić przy tym muszą samodzielnie (pamiętamy bowiem tę nieudaną koalicję PiS-Samoobrona-NKP-LPR), żeby nie było na kogo wskazywać palcem, że ktoś im przeszkadza pracować na realne (a nie tylko deklarowane!) dobro Polski (a nie Niemiec, UE, Ukrainy czy Gruzji). W ideale mają mieć również większość konstytucyjną oraz w Senacie , żeby w ogóle nie było przeszkód i wymówek, żeby nie działać na 100%.

Ale ktoś jeszcze ma się dostać do parlamentu. PO, w ideale, pasowałoby wyrzucić nie tylko z parlamentu, ale w ogóle z życia politycznego i gospodarczego (i kiedyś, z pewnością – już niedługo, tak się stanie, ale raczej jeszcze nie teraz). Polska nie potrzebuje lobby obcych i wrogich jej krajów, nacji oraz organizacji. Drugą najważniejszą więc sprawą jest, żeby w żadnym wypadku nie powstała koalicja PO z kimkolwiek. Po prostu, dla gwarancji, łączna liczba posłów wszystkich pozostałych partii musi być znacznie mniejsza od łącznej liczby posłów bloku PiS (na wypadek ewentualnych zdrajców). Właśnie na tym polega plan A masonerii (koalicja PO z kimkolwiek). Plan B – wygrywa Prawica, ale oprócz „prawidłowych słów” nic pożytecznego nie robi. Ale tym razem im to – nic nierobienie – się nie uda. Będą zmuszeni do realnych pożytecznych działań . Ale o tym – dopiero po wygranych wyborach. W każdym razie chodzi im o to, żeby za wszelką cenę utrzymać status quo „okrągłostołowy” : uwłaszczone (skupione za bezcen) majątki oraz stanowiska dla siebie i swoich dzieci. Niech lepiej pomyślą o planie C – zwijać manatki i uciekać jak najdalej do „bezpiecznych” (jak oni myślą, bo Boża Sprawiedliwość dosięgnie ich wszędzie) miejsc. Za tyle lat nakradli tyle, to chyba mają już coś takiego przygotowanego „na czarną godzinę”. Niedawno przeczytałem gdzieś, że Rothschildowie i Rockefellerowie już wyprowadzili całą swoją kasę z banków w USA i zakupili w Argentynie kilka tysięcy hektarów ziemi. Niektórzy uważają, że najbogatszy Polak i jeden z głównych bohaterów tzw. afery taśmowej wcale nie umarł, lecz właśnie gdzieś zwiał.

Jednoznacznie, ostatecznie i na zawsze muszą zostać wyrzuceni z polskiej sceny politycznej SLD i Palikot . Nie ma mowy, żeby dostali się do polskiego parlamentu (ewentualnie mogą sobie pojechać do swoich mocodawców do Moskwy lub Berlina albo do swoich przyjaciół do ISIS ). Szkoda trochę PSL – jednak to jedna z najstarszych formacji politycznych w Europie. Ale skompromitowała się zbyt ciasną (bezkrytyczną) współpracą z PO (a wcześniej z SLD). Muszą więc ponieść za to karę. Na scenie politycznej (pozaparlamentarnej) mogą jednak pozostać. O Nowoczesnej.pl nic nie powiem, bo jakoś mało ona mnie interesuje (" wrzutka " tonącej PO ?). Ale te ugrupowania mają odegrać w nadchodzących wyborach bardzo ważną role. Po pierwsze, odebrać Platformie jak najwięcej głosów (tych, którzy aż tak bardzo nie lubią PiS). Po drugie, tak rozdzielić pomiędzy sobą głosy, żeby żadne z nich nie przekroczyło progu wyborczego. I tyle z nich wystarczy.

Trochę trudniej jest z Korwinem i Kukizem . Pasowałoby mieć w parlamencie kogoś takiego, jak kiedyś Lepper lub jak Żyrinowski w rosyjskiej Dumie. Nie jestem fanem tych polityków, ale uważam, że odgrywają oni dość ważną, choć nie zawsze sympatyczną i chlubną role. Taką, jaką kiedyś odgrywał błazen przy królu. Po pierwsze, zabawiać króla i dworzan (polityk – trochę zabawiać społeczeństwo, żeby nie było tak nudno). Po drugie – mówić prosto w oczy królowi/z mównicy parlamentarnej to, czego nikt inny nie powie (ze strachu/”poprawności politycznej”). Zwykle jest to mieszanina niewygodnej prawdy i żartów/kłamstw, głupstw, chociaż sami ci ludzie są daleko nie tak głupi, jakich nieraz udają. Nie wiem tylko, który z tych polityków lepiej by się nadawał do tej niechlubnej, ale pożytecznej roli. O tym niech wyborcy zdecydują. Albo – Pan Bóg. Dlaczego jest to tak ważne? Chyba nie bez powodu władze rosyjskie, które zwalczają, zmuszają do emigracji a nawet mordują wszelaką opozycję, nie mniej jednak tyle lat tolerują Żyrinowskiego. Niby dlaczego? A no on (będąc tak naprawdę przez nich podstawionym) może mówić to, na co sobie nie może pozwolić nawet taki cynik jak Putin. Np. całkiem niedawno zaproponował Polsce podział Ukrainy. I gdyby Polska się na to zgodziła – Putin wtedy oficjalnie by to zaakceptował (Zachód też by to zaakceptował, bo plan taki był, ale już prawie „spisani na straty” Ukraińcy „popsuli” go swoim uporem). A nie zgodziła się – no to „osobista opinia Żyrinowskiego”, za którą władza rosyjska nie odpowiada. Podam jeszcze przykład historyczny. Pod koniec II WŚ Hitler praktycznie nie mógł efektywnie rządzić, ponieważ nikt nie mówił mu całej prawdy o sytuacji na froncie i w kraju. Po prostu wszyscy się go bali. Owszem, wojny i tak by nie wygrał, ale mogłoby zginąć o wiele mniej jego żołnierzy i cywilów, a i np. obronę Niemiec można byłoby zorganizować o wiele skuteczniej, nie marnując nadaremnie sił na z góry straconych pozycjach poza krajem. Natomiast Stalin cały czas trzymał blisko siebie człowieka, który jako jedyny nie bał się mówić mu prawdy, jaka by ona nie była. Nie bał się wyrażać nawet diametralnie innej od obowiązującej opinii (np. chwalić zalety monarchii – nie publicznie, oczywiście, ale przy Stalinie i Berii), bo był odważny, a na dodatek chroniony osobistym rozkazem wodza, żeby nikt nie dotknął go nawet palcem. Był to dzielny carski pułkownik, który dołączył do Armii Czerwonej (i trafił akurat do Stalina) ze względów nie ideowych, lecz osobistych (zemsta za żonę na dwóch oficerach Białej Armii). W latach Gorbaczowskiej „pierestrojki i głasnosti” zostały opublikowane jego bardzo ciekawe zapiski (opracowane przez pisarza W.D. Uspienskiego pt. „Тайный советник вождя” (Tajny doradca wodza).

Frekwencja. Zwykle mówi się, że ma być jak największa. Otóż z tym się nie zgadzam, bo to zależy. Ci, którzy mają dokonać prawidłowego wyboru, owszem, niech przyjdą do urn jak najliczniej. Natomiast ci, czyje głosy mogłyby popsuć wyżej opisany schemat, lepiej niech siedzą w domu. Bo to może mieć poważny wpływ na wyniki wyborów. Tym bardziej, że jeszcze trzeba dać poprawkę na fałszerstwa wyborcze , których chyba nie da się uniknąć. Np. prawdziwe wyniki wyborów prezydenckich byłyby jeszcze gorsze dla Komoruskiego. Ale i tak mu to nie pomogło. Nie pomoże im to, miejmy nadzieję, i teraz. Niezdecydowani też niech się zdecydują zagłosować, jak trzeba – zwłaszcza w obliczu zagrożenia inwazją Islamu (niech sobie rozważą, jaka partia lepiej z tym sobie poradzi). W przeciwnym razie niech lepiej pozostaną w domu, niż narażają Polaków na rzeź. I tyle w temacie.

Tak ma być – i niech tak będzie. Tak nam dopomóż Bóg! Niech żyje Polska! (a nie żydo-, a raczej chazarokomuna).

Michał Sybirak