Spamming jako element wojny informacyjnej

29 lipca 2017

„All warfare is based on deception."

W dobie szybkiego rozwoju Internetu (a zwłaszcza portalów społecznościowych) praktycznie każdy ma możliwość nie tylko otrzymania i porównania informacji, ale i skutecznego przekazywania ich dalej. Co więcej, jest to nawet obowiązkiem każdego myślącego i nieobojętnego człowieka. Jest to na tyle oczywiste, że wielu właśnie to robi (przede wszystkim – za pomocą Facebooka). Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że daleko nie każdą informację można przekazywać dalej, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się ona tego warta. Przekazywać dalej można tylko i wyłącznie prawdziwe i sprawdzone informacje – resztę pozostawiamy tylko dla siebie. Oczywiście że w informację wątpliwą większość odbiorców i tak raczej nie uwierzy (nas zaś potraktuje jako ludzi niepoważnych i niewiarygodnych), ale niektórzy – tak, a nawet przekażą to dalej. A wtedy już ponosimy odpowiedzialność: zawsze moralną (za łamanie 8. przykazania), a czasem nawet karną i/lub finansową.

Oczywiście, każdy może się pomylić, ale są skuteczne i sprawdzone metody ograniczenia tych pomyłek do minimum. Przede wszystkim więc sprawdzamy źródło tej informacji, którą chcemy przekazać dalej. Chodzi tu nie o to, kto nam tę informację przekazał (np. na priv, swoim lub naszym profilu) – ponieważ nawet osoba wiarygodna może się pomylić, lecz pierwotne źródło tej informacji (link do strony, skąd ta informacja pierwotnie pochodzi). Jak nie ma linku – można o niego poprosić (bo może ta osoba o tym zapomniała lub po prostu nie przydała temu znaczenia). Jeśli linku jednak nie otrzymamy – nie możemy tej informacji przekazywać dalej (jako niesprawdzonej), zaś opublikowaną na naszym profilu – usuwamy (bo tolerowanie w tym wypadku oznacza, że z nią się zgadzamy).

Kiedy mamy link – wchodzimy na tę stronę i sprawdzamy. Przede wszystkim – wiarygodność samej tej strony. Poświęcimy trochę czasu, żeby zobaczyć i oszacować, czy, naszym zdaniem, informacje tam zamieszczone są wiarygodne. Oczywiście że to będzie wyłącznie nasza subiektywna opinia, ale jednak o wiele lepiej niż bezkrytycznie przekazywać w ogóle niesprawdzoną informację i narażać sobie na pośmiewisko, a innych – na dezinformację i/lub po prostu spam. Jeżeli strona będzie się nam wydawała podejrzana, lepiej nie przekazywać dalej tej informacji, nawet jeśli ta konkretna wydaje się wiarygodną. I odwrotnie – jeśli samą stronę oszacujemy jako – naszym zdaniem – wiarygodną, zaś tę konkretną informację – już nie – też nie przekazujemy dalej (bo może ktoś się po prostu pomylił lub chodzi o celową prowokację). Oczywiście że nie osądzamy autorów tych stron i wpisów – po prostu je ignorujemy (można nawet za nich się pomodlić, ale na pewno w żaden sposób nie reklamować – nawet negatywny).

Następnym bardzo istotnym krokiem jest to, w jaki sposób przekazujemy dalej te informacje. Logicznym, ale nie dla wszystkich oczywistym jest to, żeby umieścić tę informacje przede wszystkim na własnym profilu (z linkiem do źródła, oczywiście). Zawsze mi, np., wydaje się podejrzanym, kiedy ktoś proponuje mi opublikować na moim profilu lub stronie to, czego u siebie nie publikuje. Mogą być uzasadnione wyjątki, oczywiście, ale reguła ma być właśnie taka. Dopiero potem udostępniamy to w grupach (co jest bardzo wskazane i efektywne) i/lub na profilach swoich znajomych (z czym już trzeba bardziej uważać). W obu zaś tych wypadkach trzeba uważać, żeby udostępniana przez nas konkretna informacja pasowała mniej więcej do tematyki grupy lub charakteru profilu konkretnego znajomego, a dla tego najpierw poświęcić trochę czasu, żeby to zbadać. Ja np. na początku swojej internetowej przygody nie za bardzo tego przestrzegałem, a dlatego z kilku grup zostałem wyrzucony. Dodatkową zaletą jest to, że ktoś może w komentarzach ukazać nam ewentualny błąd, a wtedy – o ile uznamy krytykę za słuszną (a nie po prostu złośliwą) – możemy łatwo poprawić (edytować) lub nawet usunąć swój wpis (zarówno na swoim profilu, jak i grupach i u znajomych).

Na szczególną uwagę zasługuje wysyłanie wiadomości na priv. Tu chyba nadużyć jest najwięcej. Sama nazwa sugeruje, że kanał ten służy do wysyłania wiadomości prywatnych. Tj. kiedy chcemy komuś coś powiedzieć prywatnie i dyskretnie – wykorzystujemy właśnie ten sposób. Ale jak się dzieje w życiu? Zobaczcie swoje skrzynki: cała masa bez linkowych Apeli o pomoc, o wsparcie dzieciaków itp. (po kilku kilkanaście tych samych) na które już przestajemy reagować i, co gorsze, w gąszczu których łatwo przegapić wiadomość z konkretną (czasem dość ważną) informacją. A potem ktoś ma do nas pretensje, że zignorowaliśmy jego wiadomość (lub my mamy, że ktoś zignorował naszą). A wina leżała po stronie „spamerów”. Dokładnie tak: spam to wcale nie szkodliwa informacja (a więc może być nawet całkiem „pobożną”), lecz duża ilość, która przeszkadza w odbiorze prawdziwej informacji. Nie wątpię, że większość takich „spamerów” działa w dobrej wierze i dobrych intencjach i nawet nie zdaje sobie sprawy, że uczestniczy w procederze, zainspirowanym przez ludzi z o wiele gorszymi intencjami.

I teraz ten moment, żeby zwrócić się do tematu, ogłoszonego w nazwie. Otóż z rozwojem Internetu ukryć prawdziwą informację stało się praktycznie niemożliwe. Rosjanie (którzy nie byli w Internecie pierwszymi, ale jako pierwsi zdali sobie sprawę z jego ogromnych możliwości w wojnie informacyjnej) wymyślili m.in. następującą metodę. Ponieważ ukryć jakąkolwiek informacje już się nie da, trzeba puścić w obrót kilka alternatywnych wersji, żeby przeciętny człowiek w tym się pogubił i w ogóle przestał wierzyć żadnej wersji (a więc również tej prawdziwej). Prosty przykład: tzw. Katastrofa Smoleńska (lub Katyń-2). Teraz dominują 2 wersje: wypadek i zamach. Ale trochę wcześniej krążyły dodatkowe wersje: że samolot w ogóle nie wylatywał z Warszawy (dowód – nikt tego odlotu nie widział), lub druga, że w Rosji wylądowali, pasażerowie zostali porwani i gdzieś uwięzieni. W lesie zaś smoleńskim zostały rozrzucone szczątki innego samolotu i inne ofiary (z łagrów, bo na przytoczonych zdjęciach mieli brudne skarpety oraz zaniedbane paznokcie, a więc nie mogły należeć do polskiej elity). Oczywiście że obie te wersje nie przetrwały, ale były (zapuszczone przez agentów FSB).

Spam zaś w tej wojnie ma za zadanie na tyle zaśmiecić przestrzeń informacyjną, żeby trudno było o informacje wartościowe. Oczywiście że są do tego specjalne programy (tzw. boty). Mogą one szybko i skutecznie zaśmiecić tak, że padnie informacyjnie cały kraj (np. Estonia). Ale z takimi programami bez trudu poradzą sobie inni programiści, więc skutki będą efektowne, lecz krótkotrwałe. Inna sprawa – cała armia nic nie podejrzewających „pożytecznych idiotów” (za których oni uważają naiwnych użytkowników). Z nimi poradzić o wiele trudniej (a może nawet niemożliwe). Przede wszystkim robi się to za pomocą tzw. łańcuszków – przekazywanych właśnie za pomocą wiadomości prywatnych, a więc prawie niewidocznych. Każdy taki łańcuszek (niezależnie od treści: „Apel o pomoc”, „Alert organów policji”, „Wiadomość od twórcy FB” itp.) nigdy nie zawiera linku do źródła, ale zawsze – prośbę, aby przekazać to pewnej liczbie osób (10, 20 lub jak najwięcej). Czasem powiązany jest z groźbą za niewysyłanie i/lub obietnicą za wysyłanie. Przeciętny odbiorca myśli: a co tam, może coś w tym jest, więc wyślę na wszelki wypadek. Większość powtórnych odbiorców raczej to zignoruje, ale jeśli np. 2 z 10 przekaże to każdy następnym 10 itd. – mamy do czynienia z postępem geometrycznym, którego już nie da się zatrzymać. Nic więc dziwnego, że tę samą spamową wiadomość otrzymujemy jednocześnie od kilku osób, a niektóre wiadomości (np. że od najbliższej soboty FB będzie płatny dla wszystkich oprócz naiwnych spamerów) krążą już od kilku miesięcy (i nie wiem czy nie od lat).

Zastanówcie się: czy twórca FB lub policja nie ma innej metody przekazania informacji niż anonimowe łańcuszki z groźbami i obietnicami? Owszem, informacja w większości łańcuszków sama w sobie nie niesie żadnej szkody (oprócz zaśmiecania skrzynek). Ale czasem wykorzystują to skutecznie zawodowi oszuści. Całkiem niedawno niby jakiś chory chłopiec potrzebował dekalitrów „rzadkiej grupy krwi”. Okazało się jednak, że to oszuści potrzebowali kasy tych dobrych ludzi, którzy w to uwierzyli i zadzwonili pod wskazany numer (nie wiem dlaczego, ale takimi telefonicznymi oszustwami w Polsce można się zajmować zupełnie legalnie i bezkarnie, a operatorzy usług patrzą na to przez palce – prawie każdy chyba choć raz został w ten sposób oszukany). Czy warto pomagać takim oszustom? Albo trafić do bazy danych jako osoba wrażliwa, ale łatwowierna, która na pewno będzie przekazywała w razie potrzeby dużą ilość spamu. A chyba właśnie o to chodzi - „razwiedka” i tworzenie baz danych „pożytecznych idiotów” dla ewentualnego wykorzystania w przyszłych kampaniach informacyjnych jako „mięsa armatniego”. Może trochę z tym przesadzam, ale już dziś robicie bardzo niechlubną robotę i ja np. nie życzę sobie nawet „pobożnego” spamu (ludzie wierzący to już dawno znają i nie trzeba ich agitować, a niewierzących w ten sposób też raczej nie nawrócicie). Zasadniczą różnicą pomiędzy wiadomością a wpisem na profilu (swoim, znajomego lub w grupie) jest to, że własny wpis zawsze można usunąć (lub edytować), zaś wysłanej wiadomości (tak samo jak maila) cofnąć już się nie da. Jeśli więc zapuściliśmy łańcuszek (lub przedłużyliśmy mu życie) a później tego pożałujemy – wiadomość z przeprosinami już nie pomoże – łańcuszek rozwija się już sam i pozostaje tylko nadzieja, że kiedyś naiwni internauci wreszcie zmądrzeją i przestaną go wysyłać dalej.

Niektórzy się skarżą, że ktoś im dokucza na FB. Na szczęście, w tym przypadku FB daje łatwe i skuteczne sposoby, aby temu zaradzić: usunąć niepożądany wpis (na swoim profilu) lub komentarz (do swego wpisu – na każdym profilu), wreszcie – zablokować natarczywą osobę (lub tylko możliwość wysyłania przez nią wiadomości). Nikomu przy tym nie szkodzimy (ponieważ robi się to dyskretnie i bez powiadomienia kogokolwiek, w tym samej tej osoby – po prostu przestaje widzieć nas i nasze wpisy gdziekolwiek). Każdą z tych operacji można w dowolnej chwili cofnąć. Mam nadzieję, że każdy wie jak to się robi. Gdyby jednak ktoś miał z tym problem, może zwrócić się o pomoc do pierwszego lepszego dzieciaka – one na tym się znają nieraz lepiej od dorosłych (wcale nie żartuję – sam od czasu do czasu z powodzeniem wykorzystuję tę metodę). Oczywiście że instrukcje można znaleźć zarówno na samym FB jak i innych stronach i forach internetowych.

Wszystko, co zostało napisane wyżej, oczywiście że dotyczy zwykłych (często mało doświadczonych) użytkowników. Jeśli zaś chodzi o profesjonalnych szkodników – trolli (opłacanych przez ruskich), hejterów (wynajętych przez PO) i hakerów (przez rządy opłacanych i/lub zakrywających oczy na ich działalność) oraz tajnych masońskich agentów – jest to zupełnie inny temat.

Odnośnie hakerów powiem, że to są „serjoznyje rebiata” (poważni chłopcy), którzy robią niezłą kasę oraz wykonują zlecenia swoich rządów. Szczerze zatem wątpię, żeby interesowało ich „przejmować wasze konto FB” oraz „konta wszystkich waszych znajomych”. Oprócz tego FB - też poważna firma i chyba potrafi skutecznie bronić przez nimi swoich użytkowników. Rozsyłanie zatem masowo wiadomości o podobnych zagrożeniach to typowy spamming – to właśnie wy wtedy wykonujecie „brudną robotę”, a wcale nie hakerzy, którzy co najwyżej mogli stać na samym początku takiego łańcuszka. Radzę to przemyśleć i nie być aż takimi naiwnymi.

Na dowód, że chyba jednak nie przesadzam, przytoczę konkretny przykład, teraz już „historyczny”. Otóż informacja o romansie prezydenta USA Billa Clintona z Monicą Lewinsky rozpowszechniła się błyskawicznie (bo akurat w postępie geometrycznym) właśnie za pomocą prywatnych wiadomości (mailów, bo FB wtedy jeszcze nie było). A to, jak wiadomo, ledwo nie kosztowało go prezydentury. Technolodzy zaś polityczni raczej nie zapomnieli tej lekcji. Całkiem zaś niedawno w zwycięstwie Donalda Trumpa (z punktu widzenia technologicznego) znaczny wkład miała wysoko ukierunkowana reklama właśnie za pomocą FB (choć to kosztowało go kilkaset mln USD). Pomoc zaś Rosji była dla niego raczej „niedźwiedzią przysługą” (a może właśnie o to chodziło).

W Polsce też zbliżają się wybory (samorządowe) i kto wie, czy targowiczanie nie spróbują w podobny sposób np. dyskredytować kandydatów antyislamskich, a wspierać swoich. Czym to potencjalnie grozi, chyba każdy myślący człowiek zdaję sobie sprawę. Nie warto więc bagatelizować takich, niby zupełnie prywatnych, spraw.

Michał Sybirak