Majdan w Polsce – czy to możliwe?

19 grudnia 2015

„Dzisiaj bardziej jeszcze aniżeli kiedykolwiek widzimy potrzebę ofiar dla tak wielkiej sprawy, jaką podjęliśmy w sierpniu 1980 roku. Wiemy, że bez ognia stali się nie hartuje. A jakże nam hart wszystkim potrzebny...” Bł. ks. Jerzy Popiełuszko

Podobno większość rewolucji (poczynając od „wielkiej” francuskiej a kończąc na ukraińskim Majdanie) była przygotowywana i przeprowadzona według sprawdzonego i dość skutecznego (nie zawsze) schematu. Na pierwszym etapie, idee, będące jej bazą, krążą są dyskutowane w dość wąskich zamkniętych kręgach (intelektualnych, kulturowych, politycznych oraz specjalnych). Na drugim etapie, idee te zaczyna się wdrażać w powszechną świadomość poprzez mass media. Na trzecim etapie przechodzi się już od słów do konkretnych czynów. Podział ten, oczywiście, trochę sztuczny, tym bardziej w dobie Internetu. Ale prawie wszystkie te rewolucje łączy jeszcze kilka szczegółów. Zazwyczaj są one planowane i finansowane z zagranicy (nie koniecznie przez „wrogie” kraje). Głównymi „rewolucjonistami” zwykle są Żydzi (czy Chazarze), często ukrywający swoją narodowość czy pochodzenie. Zawsze musi być naród czy tłum, niezadowolony z działania (lub niedziałania) władzy (prawdziwe lub upozorowane i podstrojone). O powodzeniu lub niepowodzeniu rewolucji często decyduje postawa armii, policji i urzędników. Często po zwycięstwie rewolucji nowa władza okazuje się o wiele gorszą od odsuniętej, a sytuacja ekonomiczna (a często i każda inna) ludzi tylko się pogarsza. Są, oczywiście, wyjątki, ale generalnie tak to wygląda.

Polska, według tego schematu, wyraźnie znajduje się dziś na samym początku trzeciego etapu (drugi etap również jeszcze trwa, czego wszyscy jesteśmy świadkami). Pozostałe czynniki też są, oprócz jednego – niezadowolonego narodu. Ilość uczestników obydwu niedzielnych marszy (prawdziwa, a nie ta przekazana przez polsko-, niemiecko- i rosyjskojęzyczne media) wyraźnie pokazała, po czyjej stronie jest większość. Zresztą w zupełnej zgodzie z wynikami niedawnych wyborów. Ale bolszewicy w 1917 roku też przegrali wybory do Zgromadzenia Ustawodawczego Rosji, co akurat i sprowokowało ich do rozwiązaniu go jako „zgromadzenia kontrrewolucyjnego”. Okrągłostołwcy mają więc z kogo brać przykład, tym bardziej że są ich ziomkami i spadkobiercami. Pytanie więc brzmi, czyją stronę przyjmą „siłowiki” – narodu i wybranej przez niego władzy, czy tajnych mocodawców. Na szczęście oni mają coś do stracenia , ale nie zawsze ludzie zachowują się rozumnie nawet we własnych interesach.

„Pokojowe” zaś manifestacje w krwawe bójki zamienia się w sposób następujący. Zazwyczaj ani protestujący, ani stróże porządku nie są nastawieni do bojowego użycia przeciwko sobie broni palnej (bo to tak naprawdę nie jest wygodne ani jednym, ani drugim). Dlatego są wykorzystywani snajperzy, którzy rozmieszczają się na dachach i w innych dogodnych miejscach i w odpowiednim momencie zaczynają strzelać w obie strony. Każda więc z nagle zaatakowanych stron naturalnie podejrzewa swego bezpośredniego przeciwnika i zaczyna już strzelać sama. Pytanie więc skąd się biorą snajperzy. Zwykle to tajemnica objęta mrokiem. Jak na Majdanie. Ale wiem trochę o „moskiewskich” snajperach z roku 1993. Byli to izraelscy oficerowie służb specjalnych, którzy pojedynczo przyjechali do Moskwy po cywilnemu z wizami turystycznymi. Na miejscu (w kancelarii Borysa Jelcyna) otrzymali broń i amunicję. Później broń zwrócili, ale amunicji już nie, i także pojedynczo wrócili do Ziemi Obiecanej. Dlatego więc, jeśli służby bezpieczeństwa naprawdę chcą pilnować bezpieczeństwa, muszą w pierwszej kolejności pilnować dachów i innych „dogodnych” dla potencjalnych snajperów miejsc przed i w trakcie planowanych manifestacji. Problem w tym, że służby bezpieczeństwa zazwyczaj otrzymują odpowiedni rozkaz, żeby nie „widzieć” i nie przeszkadzać, a po fakcie – szukać tak, żeby nigdy nie znaleźć.

A co mówią o tym proroctwa? W Orędziach Żywego Płomienia od dawna przepowiada się o krwawych zamieszkach, tylko jakoś nie chciało się w to wierzyć: niby przez kogo i po co miałyby one być organizowane? Teraz już wiadomo. Na pocieszenie można powiedzieć, że sporo z jego przepowiedni jest warunkowych (jak proroka Jonasza). To znaczy że dość wielu ludzi temu wierzy, w tej intencji się modli, pości, i zagrożenie mija. Co prawda, to kosztuje go utratę niektórych swoich zwolenników, ale coś za coś. Tak, na przykład, udało się uniknąć agresji Rosji na Polskę w roku 1996, zaś całkiem niedawno – planowanej przez islamistów rzezi uczestników ostatniego synodu w Watykanie. U wielu, kto mu uwierzył i się modlił wtedy za synod, wzmocniło to wiarę, że jednak modlitwa naprawdę ma wielką moc (Różaniec, np., wg Orędzi z Medziugorje, może powstrzymać nawet wojny). Tak więc „Nie ustawajmy w dalszej modlitwie za nasz naród! Bóg wysłuchał naszego wołania i dał nam wspaniały rząd i prezydenta, dlatego gdy nasilają się ataki przeciwników Boga i Ojczyzny potrzeba intensyfikacji modlitw, szczególnie modlitwy różańcowej, są modlitwy krucjaty za Ojczyznę, po prostu wołajmy do Boga. On nas nie zostawi na pastwę nieprzyjaciół, co zaczął to i zgodnie ze Swoją wolą dokończy.” (źródło)

Ale modlić się za ratowanie Polski muszą zwykli obywatele i Kościół. Władza, natomiast, musi przede wszystkim aktywnie działać. Każdy Poseł (oprócz spisanej na straty PO), hierarcha oraz Prezydent został osobiście powiadomiony, co trzeba robić, żeby ratować Polskę. Przy okazji się okazało, że niektórzy z narodowych i Bożych wybrańców boją się udostępniać swój adres e-mail (lub podają nieprawdziwy), ale w dobie nowoczesnych technologii na wszystko są sposoby, więc nikt nie został pominięty. Problem w tym, że na razie daleko nie każdy z nich zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, i że nie da się bezkarnie tego zignorować. Ale wkrótce ma się to kardynalnie zmienić. Pierwsze dla nich ostrzeżenie od Boga już było (i przynajmniej niektórzy posłowie właśnie tak to odebrali). A to – dopiero skromny początek.

Na razie zaś składa się takie wrażenie, że rządzące niejako „grają na zwłokę”, zaś po cichu kontynuują, przynajmniej w niektórych, ale bardzo istotnych sprawach, starą peowską politykę (np. w sprawie obrony życia czy rozbrojenia Polaków w obliczu islamskiego zagrożenia, a dziś, w trakcie trwającego szczytu UE polski rząd zgodził się na powołanie Europejskiej Straży Granicznej, która mogłaby ingerować na zewnętrznych granicach UE, nawet wbrew woli danego państwa). Dobrze, że wszędzie gdzie można, na potęgę wymieniają ludzi na swoich, także w TK. Chociaż ten ostatni - współczesny odpowiednik zasady Liberum veto, która w swoim czasie ledwo nie zgubiła Polski, trzeba po prostu zlikwidować. Zgodność zaś ustaw z Konstytucją muszą pilnować sami posłowie, wśród których przecież pełno prawników, także opozycyjnych. A gdyby oni coś przegapili, to jest jeszcze Senat i Prezydent z własnymi prawnikami.

Co gorsze, o tym, że krew jednak się poleje, niedawno faktycznie zdecydowali sami narodowi wybrańcy, w dwudniowej sejmowej dyskusji pozostawiając prawo na zabicie niewinnych nienarodzonych dzieci. Tym samym między innymi pokazali, czego warta ich „katolickość” – zależy im tylko i wyłącznie na katolickich wyborcach, zaś naukę Kościoła mają oni gdzieś. Zupełnie jak ich rosyjscy koledzy (od których oni tak się usiłują odkreślić), z tą różnicą, że ostatnim zależy na poparciu prawosławnych. Argumenty zaś przeciwników obrony każdego poczętego dziecka da się obalić. Niechciane dzieci po czynach zabronionych można oddawać do adopcji, bo chętnych nie brakuje. Odnośnie dzieci „nieodwracalnie upośledzonych” dowiedziałem się niedawno okropnej rzeczy. Otóż niektórzy lekarze robią niektórym kobietom w ciąży specjalny zastrzyk, który prawie zabija poczęte dziecko i tak go uszkadza, że faktycznie byłoby ono kaleką na całe życie, gdyby się urodziło. Po odpowiednich badaniach, stwierdzających ten fakt, „proponuje” on to dziecko „usunąć”. Tak więc istniejące prawo sprzyja tym zbrodniarzom w białych rękawiczkach. Nawet kiedy ciąża (realnie czy na niby) stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej – od kiedy to nasza kultura usprawiedliwia zabicie jednego człowieka, żeby ratować drugiego? W ogóle o życiu i śmierci kogokolwiek ma prawo decydować tylko i wyłącznie Pan Bóg. Wszyscy pozostali, którzy zabierają Mu tę wyłączną Jego prerogatywę, ciężko grzeszą i narażają własne życie.

Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że tu w grę wchodzą gigantyczne pieniądze (a więc i lobbing – w zasadzie ta sama korupcja, z którą to nowa władza deklaruje bezwzględnie walczyć). Ale uważam, że chodzi daleko nie o same pieniądze. W przeciwnym razie cwaniaki już dawno by zorganizowali dochodowy interes „pomocy” w adopcji takich dzieci do USA, gdzie za białe dziecko płacą 100 tys. $, żeby nie stać po niego w kolejce kilkanaście lat (czarnego można adoptować od zaraz i za darmo). Otóż zastanawia sposób, w jaki zabija się te dzieci. W naszych „humanistycznych” i wysokotechnologicznych czasach, kiedy nawet przestępców i zwierzęta stara się zabijać w sposób bezbolesny, dzieci te poddają prawdziwym torturom. Odrywają od nich powoli kawałki (rączki, nóżki, co się da), zaś śmierć następuje dopiero kiedy mu miażdżą i odrywają główkę. Lekarze i „naukowcy” twierdzą przy tym, że dziecko „nie czuje bólu” (no bo nie krzyczy). O tym, jakie ono tak naprawdę przeżywa męki, dowiadują się oni na własnej skórzę dopiero w piekle (dokąd przeważnie trafiają po własnej śmierci) lub czyśćcu (o ile zdążą się nawrócić i pożałować swoich czynów). Ale bestialski ten sposób (powolna i bolesna śmierć ofiary z zamkniętymi ustami, żeby nie mogła krzyczeć) do złudzenia przypomina morderstwa rytualne dzieci, na których w ubiegłych wiekach nie raz przyłapywano szczególnie „pobożnych” przedstawicieli „narodu wybranego”. Czy to przypadek, że z rozpowszechnieniem aborcji o takich wypadkach więcej nie słychać? Chociaż do końca nie wiadomo, gdzie trafiają wszystkie zaginione dzieci (o tym, do jakich dochodowych „branży” trafia większość z nich, dobrze wiadomo, tylko że policja na całym świecie „nie może dać sobie z tym rady”). Dlatego wcale bym się nie zdziwił, gdyby badania genetyczne, przeprowadzone na tych wszystkich, którzy wspierają ten nowoczesny „kult Molocha” (ustawodawcy, dziennikarze, „społeczniczki”, lekarze) wykazali ich pochodzenie właśnie z tego narodu. Ta ich wiekuista i nienasycona żądza krwi jednak niedługo zostanie wreszcie zaspokojona raz na zawsze: do syta upiją się własną.

Można byłoby, oczywiście, uniknąć Majdanu (albo przynajmniej znacznie zniwelować jego skalę i skutki), gdyby jak najszybciej Intronizować Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Niestety, rządzący i hierarchowie, na których to leży ten obowiązek, do tej pory nie mogą wziąć sobie do głowy, na ile jest to ważne. Ale diabeł przez swoje sługi już przygotował chytry i podstępny plan na tę ewentualność. Najpierw prowokuje się zamieszki, których rząd „nie daje rady” opanować. Wtedy sytuację opanowuje wojsko i przejmuje władze. Ale ponieważ z reguły wojskowi nigdzie na świecie dobrze rządzić nie umieją (bo nie są od tego fachowcami), to muszą przekazać władzę w czyjeś ręce. I tu oni zgadzają się uznać Chrystusa za Króla Polski, ale ponieważ, rzecz jasna, bezpośrednio On rządzić przecież nie będzie, realną władzę przekazują niejakiemu „Regentowi” - Maciejowi Modzelewskiemu. Ten zaś ostatni powołuje własny „rząd” (jakichś „nowoczesnych”, za plecami których będą stali ci same okrągłostołowcy).

Główną (a może i jedyną) chyba zaletą tego nikomu nie znanego „Regenta” jest ta, że jest on „małżonkiem” niejakiej Ilony Różalskiej – która wydaje siebie za przepowiedzianą przez św. Faustynę Kowalską „iskrę”, która, wg pani Ilony, ma podpalić świat i spalić w pożarze atomowym Londyn oraz USA. I właśnie te jej „proroctwa” są bardzo niewiarygodne, ponieważ kardynalnie nie zgadzają się z innymi (wiarygodnymi) na ten temat. Odnośnie samej „iskry” można powiedzieć co następujące. Ci, którzy uważają, że „iskrą” tą była sama św. s. Faustyna, mają rację. Mają rację i ci, którzy uważają za tę „iskrę” św. Jana Pawła II. Ale również mają rację ci, którzy sądzą, że ta „iskra” dopiero jeszcze ma wyjść z Polski w niedalekiej przyszłości. Natomiast, z pewnością można powiedzieć, że nie jest nią Pani Ilona Różalska ani jej „małżonek” (ciekawe, czemu to małżeństwo nie ma wspólnego nazwiska, chociażby podwójnego?)

Odnośnie „regenstwa”. Według starodawnych tradycji, praw i zwyczajów (także według Konstytucji 3 maja) regent tymczasowo „sprawuje władzę w imieniu monarchy, gdy ten nie może wykonywać swoich obowiązków, np. z powodu małoletności, nieobecności w kraju lub poważnej choroby.” Nie jest i nigdy nie będzie to instytucją stałą. Tym bardziej, że Jezus Chrystus ani małoletnim, ani chorym obecnie nie jest i już nigdy nie będzie. A że bezpośrednio rządzić też nie będzie, no z tym na razie dadzą sobie radę obecny Prezydent oraz Rząd (o ile będą się kierować w swoich działaniach Jego Nauczaniem, a nie „kompromisami” starych peowców a nowych pisowców czy razowców). Później zaś (dopiero w Nowej Erze a przynajmniej po Wielkim Ostrzeżeniu) Polską będzie rządzić Król – Boży pomazaniec. Ale to też nie będzie tak, że weźmie się on znikąd oraz bez żadnych zasług. Jak kiedyś Dawid, chociaż i był wybrany przez Pana i został namaszczony przez proroka Samuela, musiał jednak jeszcze na to zasłużyć (zwycięstwem nad Goliatem oraz walkami z Filistynami). W tamtych czasach bowiem trzeba było być bohaterem wojennym. Ale teraz też trzeba być bohaterem, nie koniecznie wojennym, ale na innych frontach walczyć za Ojczyznę. Siedzieć gdzieś cicho i czekać – to dla przyszłego władcy zdecydowanie za mało, nawet jeśli się modli, bo to jest wymagane od wszystkich, a nie tylko od „wybranych”.

Plan ten podstępny, miejmy nadzieję, im się nie powiedzie. Nasz Król – Jezus Chrystus, nie da tak podło manipulować swoją władzą. Dlatego już ten misterny plan został zdemaskowany, a po drugie powiemy mu zdecydowane NIE. Jeśli zaś policja i wojsko będą musiały „robić porządki”, to niech bronią narodu i demokratycznie wybranych przez niego władz (Prezydenta i Rządu) od współczesnych „magnatów” („banksterów”) i wynajętych przez nich za pieniądze różnych Sorosów KODowanych. Rząd zaś akurat w tym wypadku śmiało może wziąć przykład z Rosji i zabronić działalność takich zagranicznych „dobrodziejów”. À propos, co kryje się pod atrakcyjną nazwą „nowoczesna Polska”? Jaką „nowoczesność” chce nam zaproponować ten „nowy lider opinii publicznej” i „genialny ekonomista”, który namawiał naiwnych Polaków brać kredyty w walucie, w której nie zarabiają, podczas gdy sam po cichu przewalutował własne kredyty? Otóż Polska, według ich chorych wizji, ma być tak samo „nowoczesna”, jak Szwecja (jeden mały przykład: wykrywalność gwałtów wynosi w „nowoczesnej” Szwecji aż 20%, podczas gdy w „zacofanej” Polsce – tylko 78,2%, bo „za mało” tu „niewykrywalnych uchodźców”.)

Kogo zaś będą dręczyć krnąbrne nastolatki – czy tylko swoich rówieśników w gimnazjach, czy także małolatów w podstawówkach – to już sprawa naprawdę drugorzędna (wśród obecnych posłów jest sporo nauczycieli, niech oni potwierdzą). Brakuje tylko sejmowej dyskusji o szkolnych mundurkach, ale nie ma komu jej rozpocząć: Roman Giertych, skutecznie wypełniwszy zlecone mu zadanie (pozbawić o. Tadeusza Rydzyka własnej partii politycznej i zmusiwszy go tym samym do poparcia PiSu), odszedł na zasłużony margines polityczny. Co prawda próbuje jeszcze skakać z KODem (Komitetem Obrony Darmozjadów, jak go określili w Internecie), ale to wygląda raczej na polityczną agonię, niż odrodzenie.

Podsumowując: ustawodawcy i reszta decydentów muszą wiedzieć, że jeśli oni, mając pełną możliwość, nie chcą jednak bronić Polaków, a zwłaszcza życia nienarodzonych dzieci, nie mogą liczyć, że sami oraz ich bliscy będą bronieni. Zbliża się bowiem wielkie oczyszczenie świata (już powoli trwa), zaś Polska, wg proroctw, będzie oczyszczona jako pierwsza, ponieważ musi potem odegrać rolę przykładu i lidera dla reszty ocalałego świata. Spokojnego i dość bezpiecznego czasu na zastanowienie się i wyboru dla Polski pozostało niewiele – do wiosny 2016 na pewno, ale dalej może ją spotkać jakiś groźny i poważny wstrząs. Co dokładnie – nie wiadomo. Na pewno nie wojna (no chyba że domowa, bo wróg, wg przepowiedni, w najbliższym czasie nie przekroczy jej granic.) W ogóle decydenci, poczynając od „okrągłostołowców” a kończąc na formalnie rządzących, „antysystemowcach” i „nowoczesnych” muszą wreszcie zrozumieć, że czasy się bezpowrotnie zmieniają, nikt i nic nie powstrzyma historii i Bożych Planów, więc lepiej niech się przeorientują, póki nie jest za późno i nie zostali oni zmieceni na margines lub nawet dalej. Czego i życzę z serca im i pozostałym, „zwykłym” ludziom w nadchodzącym niebawem Nowym 2016 Roku.

Michał Sybirak