CZARNOBYL

(kolejna rocznica zamachu)

26 kwietnia 2015

„ I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się Piołun. I trzecia część wód stała się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie. ” (Ap 8, 10-11)

Kiedy 29 lat temu, 26 kwietnia 1986 roku, wybuchła Czarnobylska elektrownia jądrowa (a dokładniej, kiedy stało się to wiadome społeczeństwu radzieckiemu), niektórzy wierzący uznali to za wypełnienie proroctwa Apokalipsy (Ap 8, 10-11). Ponieważ Czarnobyl (Чернобыль) zawdzięcza swoją nazwę roślinie o tej samej nazwie – чернобы́ль, чернобы́льник, Полы́нь обыкнове́нная (Bylica pospolita - Artemisia vulgaris), a właśnie tak brzmi „imię gwiazdy” w Biblii rosyjskiej: «полынь». W Biblii polskiej gwiazda ta zowie się Piołun, co oznacza trochę inny, ale bardzo bliski gatunek - Bylica piołun (Artemisia absinthium), który uważa się za bardzo gorzką roślinę. Faktycznie, reakcje jądrowe na masową skalę mają miejsce, według współczesnej wiedzy naukowej, właśnie we wnętrzach gwiazd. A wody w rzekach Prypeć i Dniepr „stały się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie”. Tak więc niby wszystko się zgadzało, oprócz skali tego zdarzenia jak na wydarzenie apokaliptyczne, bo zakażonymi ma być „trzecia część rzek i źródła wód”. Inna sprawa, że to był dopiero początek, jeśli wierzyć proroctwu, że podczas mocnego planetarnego trzęsienia ziemi, zapowiadanego zarówno w Apokalipsie (6,12 i 11,13), jak i u wielu współczesnych proroków, „wszystkie elektrownie jądrowe ulegną destabilizacji, wyjdzie z nich promieniowanie, którego naukowcy tego świata nie będą w stanie kontrolować … promieniowanie zanieczyści atmosferę planety sprowadzając tragiczne konsekwencje dla ludzkości. Technologia śmierci stworzona przez człowieka powróci do niego, a on nie będzie w stanie jej kontrolować.” ( źródło. Szczerze mówiąc, podchodzę z dystansem do tego przekaźnika, ale ten akurat jego przekaz – w odróżnieniu od niektórych innych - pasuje do Biblii i tematu, więc musiałem wziąć go pod uwagę). Wtedy Czarnobyl, jako pierwszy taki wypadek (nie licząc kilku o wiele mniejszych) faktycznie staje się wydarzeniem symbolicznie apokaliptycznym. Ale również ostrzegawczym, do czego może doprowadzić „Technologia śmierci” (no bo co by tam nie mówili o „pokojowym atomie”, zwykle elektrownie atomowe buduje się dla następnej produkcji broni atomowej). A gdyby czarnobylskiego ostrzeżenia było jeszcze za mało (no bo zawinił „czynnik ludzki”), w 2011 roku zdarzyła się katastrofa elektrowni jądrowej Fukushima, gdzie działała wyłącznie „zbuntowana przyroda” – tsunami spowodowane przez trzęsienie ziemi(!)

Ale również prawie od razu po katastrofie CzAES zaczęły krążyć „teorii spiskowe”, że to było zrobione specjalnie. Na pytanie „przez kogo?” „patrioci”, którzy byli zwolennikami (a może i autorami) tej teorii, nie mieli wątpliwości: „oczywiście że przez Żydów!”. Na dowód przywoływali fakt, że przed wybuchem Żydzi masowo wyjechali z Kijowa i innych pobliskich Czarnobylu miejscowości (więc faktycznie mogli być uprzedzeni, ale to jeszcze nie dowodzi, że byli sprawcami). Przeciwnicy tej wersji zaś twierdzili, że Żydzi zawsze przed swoją Paschą gdzieś się wybierają. Ale czy aż tak masowo? Natomiast, na pytanie, po co by im to było potrzebne, odpowiedź brzmiała jeszcze mniej przekonująco: „żeby zniszczyć znienawidzonych przez nich Słowian, a w tym przypadku za jednym zamachem jednocześnie Ukraińców, Białorusinów i Rosjan, bo Czarnobyl znajduje się akurat mniej więcej na granicy tych trzech, kiedyś uważających się za braterskie, republik.

W tym że to nie była awaria, lecz – celowo działanie – zamach – nie ma żadnej wątpliwości. Po pierwsze, o nim pośrednio „uprzedzili”. Na przykład, w wydawanej w tych latach w Nowosybirsku gazecie „Program TV na 7 dni ” w maleńkim kalendarzyku 26 kwietnia bez żadnego powodu (zwykła sobota) był zaznaczony „na czerwono”, podczas gdy 22 kwietnia (wtorek, ale - urodziny Lenina) – „na czarno”. Nakład ten zaś wyszedł 18 lub 19 kwietnia, tj. jeszcze przed „katastrofą”. Co więcej, żeby nie było wątpliwości, o co chodzi, na pozostałym wolnym miejscu (pod kalendarzykiem) został umieszczony dziwny obrazek. Według encyklopedii, oznaczał on schemat reaktora jądrowego, przy czym na rysunku w gazecie brakowało szrafu, który oznacza osłonę reaktora oraz prętów kontrolnych. Na dodatek z 16 „kulek” wewnątrz reaktora „wybucha” siódma, a czwarty, uszkodzony reaktor CzAES był właśnie siódmym pod względem mocy.

Ale wszystko to, oczywiście, nie tyle dowody, ile pośrednie wskazówki o celowym zaplanowanym działaniu. Najważniejszym zaś dowodem jest to, co bardzo dobrze wie każdy fizyk, nawet student: żaden reaktor jądrowy sam przez siebie nie może wybuchnąć pryncypialnie. Nie ma takiej fizycznej możliwości, ponieważ są prawa fizyki, które każdy, kto buduje takie reaktory (nie ważne, sam czy z pomocą zagranicznych specjalistów, bądź to USA, Francja, Japonia i Rosja, czy Rumunia i Pakistan ) zawsze tych praw przestrzegają, inaczej one wybuchałyby od razu, a nie po latach eksploatacji. Zastanówmy się, ile na świecie wybudowano elektrowni atomowych, a jeszcze więcej bomb jądrowych i termojądrowych, ale jakoś żadna z nich „przez przypadek czy wypadek” nie eksplodowała.

Chodzi o to, że reakcja łańcuchowa w reaktorze znajduje się pod kontrolą, ponieważ jego rdzeń zawiera oprócz prętów paliwowych i moderatora także pręty regulacyjne oraz pręty bezpieczeństwa, które pochłaniają nadmiar neutronów, niezbędnych do wybuchu. W reaktorach tego typu opuszczając pręty kontrolne zmniejsza się jego moc, a podnosząc zwiększa. Dopuszczalne proporcje są bardzo dokładnie wyliczone i dobrze znane każdemu, kto obsługuje reaktor (przykładowo, nie można wyjmować więcej, niż 9 prętów kontrolnych na każde 25, tj. powinny zostać minimum 16 z 25, przy tym robić takie maksimum można tylko z zezwolenia Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej).

Oczywiście że powstało sporo wersji o przyczynach tej „katastrofy”, w tym bardzo egzotycznych (jak np. sztuczne trzęsienie ziemi(!), wywołane przez Amerykanów jako zemsta za załatwiony przez radziecki wywiad wahadłowiec, co faktycznie przekreśliło ich ambitne plany tzw. „gwiezdnych wojen”). Ale prawdopodobieństwo takich teorii jest znikome. Oficjalna wersja śledztwa radzieckiego (na bazie której powstał nawet film) jak zwykle (bo to dla nich wygodne) oskarżyło personel stacji (głównie - Anatolija Diatłowa, zastępcę naczelnego inżyniera elektrowni). Ten ostatni zaś zwalił winę na wady konstrukcyjne reaktora. Tej samej wersji trzymają się również eksperci zachodni, bo to z kolei jest wygodne Zachodowi – żeby kraje rozwijające się zapraszały do budowania u siebie elektrowni jądrowych nie „wadliwych” rosyjskich, lecz „bezpiecznych” zachodnich. Może faktycznie radzieckie reaktory jądrowe nie są doskonałe, ale jakoś żaden inny za tyle dziesięcioleci nie wybuchł. I personel tych elektrowni jakoś daje sobie radę. Więc żadna z tych wersji też nie wytrzymuje krytyki.

Każda z wersji natomiast podaje bardzo dużo szczegółów, mało zrozumiałych dla zwykłego człowieka, nie fachowca w tych sprawach, ale tak naprawdę była to zasłona dymna dla ukrycia całej prawdy (w czym współczesna Rosja, według zachodnich ekspertów, jest mistrzem świata). Naprawdę zaś sytuacja wyglądała następująco. Na Czarnobylską AES przybyła „grupa specjalistów” dla przeprowadzenia „eksperymentu” (wytrzymałość elektrowni na ewentualne bombardowanie). A byle kogo na elektrownię atomową nigdzie na świecie, oczywiście, nie wpuszczą. Dlatego musieli to być albo prawdziwi naukowcy (co z góry wykluczone, bo tacy za dobrze wiedzieli, do jakich skutków doprowadzi ten „eksperyment”), albo – grupa specjalna KGB (nikogo innego by tam nie wpuszczono). Tak ci „specjaliści” wyjęli po 16(!) prętów kontrolnych z każdych 25, pozostawiając tylko po 9, co było absolutnie niedozwolone z punktu widzenia fizyki jądrowej oraz odpowiednich do niej zasad bezpieczeństwa. W takiej sytuacji, kiedy w reaktorze zabrakło prętów dla pochłonięcia „zbędnych neutronów”, naturalnie poszła reakcja łańcuchowa niekontrolowana i wybuch był nieunikniony.

Pytanie tylko, po co to było im potrzebne. A zrobione to było na zlecenie rządu radzieckiego z następujących powodów. Głównym źródłem budżetu ZSSR (jak i teraz Rosji) był eksport ropy i gazu. A w drugiej połowie ubiegłego stulecia akurat zaczęła się intensywnie rozwijać energetyka jądrowa. Nawet w Polsce. Co by się stało, gdyby ten proces nie został powstrzymany? Wszędzie byłoby dużo względnie taniej energii elektrycznej, co z konieczności doprowadziłoby do obniżenia popytu i odpowiednio cen na surowce węglowodorowe. Dla Związku Radzieckiego byłaby to katastrofa gospodarcza (i polityczna). I tak się faktycznie stało (dzięki staraniom Ronalda Reagana i modlitwom JP2). „Sukces” (gospodarczy i socjalny, a za tym i militarny) Putina polegał między innym na tym, że ceny na ropę i gaz były fenomenalnie wysokie. Nie na próżno Barack Hussein Obama stara się obniżyć je jak najbardziej. Bo dobrze wie, że doprowadzi to Rosję do tego, do czego został doprowadzony ZSRR (naprawdę skutki będą jeszcze gorsze).

Drugim, mniej oczywistym powodem było przeprowadzenie „manewrów” Obrony Cywilnej w warunkach „maksymalnie zbliżonych do bojowych”. Żaden inny kraj świata (oprócz Japonii) takiego doświadczenia nie ma. A przy ewentualnej wojnie atomowej , doświadczenie to bardzo się przyda. Na przykład wtedy powstała specjalna struktura państwowa - „ГОСКОМЧЕРНОБЫЛЬ”, który później urósł do rangi Ministerstwa ds. obrony cywilnej, sytuacji nadzwyczajnych i likwidacji skutków kataklizmów (МЧС России). W jednostkach tego ministerstwa służą nawet normalni poborowi, a generałów na jednego żołnierza jest więcej, niż w każdym innym rodzaju wojsk rosyjskich. Organizował to Ministerstwo „od zera” Siergiej Szojgu (od niedawna – Minister Obrony, i ma poparcie drugie po Putinie, zaś wielu widzi go jako następcę Putina). Opłacił się więc im ten potworny „eksperyment”. A z ludźmi i tym bardziej przyrodą i tak się nigdy nie liczyli.

Trzecim, jeszcze mniej oczywistym powodem, było zrobienie prawdziwego poligonu dla naukowców. Oni (i tylko oni) tam do dziś na zmianę do woli pracują (teraz jeszcze turysci mogą zwiedzać). Przy okazji mierzą oni wszędzie poziom promenowania na terenach zakażonych. Okazało się, że w cerkwiach, znajdujących się na tych terenach, poziom promieniowania był w normie, podczas gdy wszędzie dookoła – mocno zawyżony. To potwierdzałoby stwierdzenie „Ruskiego Anioła” o tym, że promieniowanie ma charakter nie tylko fizyczny. Jednocześnie daje nam to nadzieje, że faktycznie Pan Bóg potrafi obronić swoich wiernych nawet od takiego zła, jak już to zrobił w okolicach Czarnobyla.

Na to wygląda, że stało się to wszystko jasne również światowym decydentom, bo rozwój energetyki jądrowej znów ruszył z kopyta. Także w Polsce. Nie biorą tylko te mądrale pod uwagę, że nawet jeśli wykluczyć niebezpieczeństwo „czynnika ludzkiego” (co technicznie wcale nie jest trudne), a „sam z siebie” reaktor nigdy nie ma prawa wybuchnąć, to pozostaje jeszcze czynnik zbuntowanej przyrody (co pokazała choćby Fukushima). Tak więc lepiej się skupić na rozwoju energii odnawialnej (samo Słońce w jeden dzień daje tyle energii na Ziemię, że starczyłoby jej ludzkości na cały rok). Technologie odpowiednie też już są. Jedyną realną przeszkodą jest międzynarodowa „mafia paliwowa”, która za dużo zarabia na ropie i gazie (nie tylko Rosja, Stany też). W Polsce zaś główna przeszkoda to „chore” prawo i biurokracja. Ale na ten temat lepiej sobie poczytać u fachowca od tych spraw, Dakowskiego.

Michał Sybirak