ZABÓJSTWO BORYSA NIEMCOWA – POCZĄTEK NOWEGO MASOWEGO TERRORU

(Jak zabójstwo Siergieja Kirowa w grudniu 1934 – „Wielkiego terroru” stalinowskiego, a Mojżesza Urickiego w sierpniu 1918 roku - masowego „czerwonego terroru” leninowskiego)

29 marca 2015

Przepowiedział ten nowy terror, który ma być gorszy od stalinowskiego, „Ruski Anioł” (Wiaczesław Krasheninnikov, 1982 - 1993). Trudno było uwierzyć w to proroctwo, a jednak podobno zaczyna się ono właśnie spełniać. Tak naprawdę zabójstwa polityczne w Rosji (także współczesnej) to nic nowego. Tylko w czasach odwilży chruszczowowskej i „epoki zastoju” przeciwników politycznych – dysydentów prawie nie zabijano, lecz wtrącano do łagrów, więzień i „psichuszek”. Prawdziwą wolnością cieszyła się Rosja faktycznie tylko w latach 1989-92, a od roku 1994 znów zaczęto zabijać tych działaczy (niezależnie od orientacji), którzy nie chcieli się podporządkować KGB/FSB, a na emigrację też się nie zgadzali. Chodzi nie tylko o głośne sprawy (Galina Starowojtowa w 1998 w Petersburgu, Anna Politkowska w 2006 w Moskwie), ale również o działaczy „mniejszego kalibru”. Np. rozstrzelany w 1994 z Kałasznikowych w Podolsku pod Moskwą lider miejscowych monarchistów Władimir Krużkow czy Witalij Sawicki, lider garstki chrześcijańskich demokratów który zginął w „wypadku samochodowym” w Petersburgu. Albo zagadkowa, ale „na czasie” śmierć „naturalna” nieformalnego lidera rosyjskich monarchistów Anatolia Bulewa, który spędził 18 lat w sowieckich więzieniach i „psichuszkach” i Protojereja Lwa Lebediewa. To tylko niektóre mało znane przykłady, zaś pełna lista ofiar jest, oczywiście, o wiele dłuższa.

Z tym że skala była na razie niewielka (nie licząc Czeczenii), osobowości „małoznaczące” w oczach Zachodu, więc na Zachodzie (także w Polsce) woleli twierdzić jak papugi, że współczesna Rosja jest krajem „demokratycznym” i wolnym od prześladowań politycznych. Po załatwieniu prezydenckiego Tupolewa pod Smoleńskiem (Katyń–2) połowie Polaków oraz niektórych polityków i zwykłych obywateli Zachodu otworzyły się nareszcie oczy (chociaż był to daleko nie pierwszy załatwiony samolot). Reszta zaś, zwłaszcza polityków, nadal udawała, że nic się nie dzieje i wszystko z Rosją jest w porządku. Nawet wojna gruzińska w roku 2008 mało kogo przekonała. Dopiero wydarzenia na Krymie i w Donbasie wyraźnie pokazały Zachodowi, że Putinowi może zabraknąć krwi obywateli własnych oraz najbliższych sąsiadów, a zapragnie on również ich krwi. Nie przypadkowo wydarzyło się to w roku 2014 – dokładnie 25 lat po zakończeniu pierwszego okresu rosyjskiego komunizmu. Bo wedle proroctw z La Salette i Garabandal (1965), po krótkotrwałym tymczasowym pokoju, który miał potrwać 25 lat, nastąpi „nagły i niespodziewany ucisk przez komunizm, prowadzony przez Rosję. Rosja będzie rządzić światem. Kościół będzie w punkcie wymarcia i przejdzie przez straszliwą próbę komunizmu, będzie bardzo trudno praktykować religię, księża będą musieli się ukrywać. To wszystko stanie się, kiedy komunizm przyjdzie ponownie. Te trudne wydarzenia będą miały miejsce przed Ostrzeżeniem, ponieważ samo Ostrzeżenie będzie wtedy, kiedy sytuacja będzie w najgorszym punkcie.” Oczywiście, że to „panowanie komunistycznej Rosji” nie będzie zbyt długim, a po nim nastąpi jej krach i odrodzenie, ale już nie jako supermocarstwa, groźnego dla reszty świata.

Demonstracyjne zabójstwo prawie pod ścianami putinowskego Kremla ma rozwiać resztki złudzeń odnośnie istoty kagebeszno-mafioznego reżimu, który obecnie rządzi w Rosji. Nie tyle rządzi, ile wykorzystuje, grabi, sprzedaje (w tym terytoria Chinom) oraz prowadzi prostą drogą do rozpadu i przepaści. Brzmi to może zbyt dramatycznie, ale tak przepowiedziano i proroctwo powoli się spełnia właśnie na naszych oczach (o ile kto je ma i chce widzieć). Putin wystąpił bardzo szybko - był przygotowany, jak kiedyś Komorowski (przemówienie Bronisława Komorowskiego, ówczesnego marszałka Sejmu, nt. katastrofy smoleńskiej opublikowano w internecie 10 kwietnia 2010r. o godz. 05:57. Katastrofa miała miejsce dwie i pół godziny później – o 8:41). Zgłosił się osobiście kontrolować śledztwo. Tak samo, kiedy Kirow został zamordowany (również strzałem z pistoletu w plecy!) obok swego gabinetu, Stalin od razu pojechał do Leningradu, aby też osobiście nadzorować śledztwo. Przy czym Putin nie zarządzał obiektywnego śledztwa. O nie. Zamiast tego od razu wskazał kierunek – to jest prowokacja przeciwko mnie, szukamy więc wśród swoich wrogów, którzy sami siebie zabijają, jak opołczeńcy w Donbasie. Tak więc on, tak samo jak bolszewicy po zabójstwie Urickiego wskazali na kim trzeba się zemścić i oficjalnie ogłosili „czerwony terror”.

Po tym jak – wyjątkowo szybko – zostały ujawnione imiona morderców (wszyscy, oczywiście, z Czeczenii, ale niektórzy z aresztowanych nawet nie wiedzieli, że w Rosji jest taki polityk) wyrysował się jasny schemat: Władimir Putin (albo ktoś z jego najbliższego otoczenia, np. Władisław Surkow) – Ramzan Kadyrow – „kadyrowcy”. Tu trzeba przypomnieć, kim ci ostatni są. Na 50-80% pochodzą oni z byłych bojowników, walczących kiedyś z rosyjskimi wojskami federalnymi, których Kadyrow wziął na porękę. Reszta – to ich krewni, którzy dostali się na tą bardzo dobrze opłacalną (z rosyjskiego budżetu) służbę za dużą łapówkę (zbiera ją cały klan kandydata). Trzeba wziąć pod uwagę, że Czeczeni nie są aż tak jednolitym narodem, lecz składają się z kilku plemion (ok. 170 „tejpów”, złączonych w 9 „tukchumów”). Z jednym takim plemieniem władzom rosyjskim udało się zawrzeć układ: lojalność w zamian za kasę, władzę, wsparcie, a nawet faktyczną niezależność. Reszta Czeczenów, którą oni terroryzują gorzej niż kiedyś „Federały”, uważa ich za zdrajców swego narodu (co jest prawdą), nienawidzi, boi się i kto może ucieka (liczba uchodźców z Czeczenii, w tym do Polski, znacznie wzrosła za „pokojowych” rządów Kadyrowa w porównaniu z czasem wojny z „Federałami”). Tak samo jak wzrosła liczba albańskich uchodźców z Kosowa od rodzimych rządów. Okazuje się, że nie na próżno kadyrowcy przysięgli Putinowi „bronić interesów Rosji” w każdym zakątku świata. No i bronią: na Krymie, w Donbasie, w Moskwie... Może właśnie oni będą tymi zorganizowanymi i dobrze uzbrojonymi bandami, o których przepowiadał Ruski Anioł, że będą terroryzować ludność cywilną w Rosji, tym bardziej że mają już doświadczenie u siebie na Kaukazie i w Donbasie.

Gdyby reżimowi chodziło tylko o to, żeby pozbyć się kolejnego przeciwnika, mogliby wykorzystać coś innego ze swojego bogatego arsenału. Np. śmierć „naturalną” od zawału (mają przecież odpowiednie środki, że żadna ekspertyza nic nie wykryje). Albo wypadek samochodowy (drugi ich ulubiony sposób) lub lotniczy (stosowany dla generałów: Aleksandr Lebied w 2002 roku w okolicach miasta Abakan; Giennadij Troszew, którego uważano za niezbyt lojalnego a nawet gotowego do puczu, w 2008 roku w Permie). Zresztą połowa nowych polskich „natowskich” (nie radzieckich) generałów też zginęła w tajemniczej katastrofie CASA pod Mirosławcem, zaś druga połowa, zebrawszy się razem i zapomniawszy o losie kolegów – pod Smoleńskiem. Albo „samobójstwo” (Boris Bieriezowski, 2013 w Londynie). Generałowie w tym wypadku też są „uhonorowani” – „strzelają się”. Przy tym – zawsze dwoma strzałami (jeden śmiertelny i drugi kontrolny, jak to zazwyczaj stosują myśliwi na niedźwiedzi, mafia rosyjska oraz służby, żeby nie było jak w filmach, kiedy główny bohater niezawodnie „zmartwychwstaje”, niedobity). Strzelać też lubią, kiedy chcą zrobić to w sposób demonstracyjny. Wolą co prawda z Kałasznikowych (bo efektowniej). Mają do tej brudnej roboty „prawdziwą” mafię, z którą są powiązani, przymykają oczy na ich działalność (np. powszechne w Rosji haracze – tam to się dumnie nazywa „reket”), a nawet ich kontrolują (zwłaszcza zagranicą, także w Polsce, i dlatego został zabity nadinspektor Policji Marek Papała w 1998 w Warszawie, który zamierzał walczyć z mafią rosyjską na serio).

Ale dla likwidacji Borysa Niemcowa wykorzystano oficerów rosyjskiego MSW (do którego formalnie należy połowa „kadyrowców”, w tym batalion „Sewer” („Północ”). Druga połowa formalnie wchodzi w Rosyjską Armię. Faktycznie zaś kieruje nimi sam Kadyrow, mając nad sobą jednego szefa – Putina. Przy tym u siebie w Czeczenii może on robić co chce, w tym otwarcie łamać obowiązujące tam formalnie prawo rosyjskie. Ale za jej granicami (nawet w sąsiedniej Inguszecji) – nic bez rozkazu bossa. Ale w Moskwie, nawet „kadyrowcy” by sobie nie poradzili bez wsparcia logistycznego i „przymykania oczu” ze strony FSB i FSO (Federalna Służba Ochrony, która bezpośrednio odpowiada za ochronę prezydenta, Kremla i jego okolic). Przestali więc faktycznie się ukrywać (formalnie jeszcze to robią), żeby pokazać zarówno samym Rosjanom tak i całemu światu, o co im naprawdę chodzi i że nikt i nic ich nie powstrzyma, żadne opinie publiczne bądź sankcje, a nawet siła militarna (przekonani są bowiem, że są najsilniejsi, chociaż to nie jest zupełnie tak, w czym ich niebawem uświadomią Chińczycy).

Komentatorzy próbują znaleźć w tym zabójstwie jakąś logikę. A logiki u nich właśnie nie ma. Przynajmniej tej, którą posługują się normalni ludzie. Jaką, na przykład, logiką posługiwał się chwalony „demokrata” Borys Jelcyn, kiedy najpierw sam dał Czeczenom niepodległość („bierzcie, ile chcecie” – tak im powiedział), a później sam rozpoczął I wojnę czeczeńską (nie Putin!) Nawet ówczesny minister obrony FR Pawieł Graczow (przyjaciel i kolega radzieckiego też generała Dżochara Dudajewa) próbował go powstrzymać, powołując się na logikę wojenną, że zimą wojny się nie zaczyna (miał przy tym jeszcze na myśli, że do wiosny może coś się zmieni i wojny tej w ogóle da się uniknąć). Ale Jelcyn się nie ugiął. Gdzie tu logika?

A Związek Radziecki – po co było go najpierw rozwalać, a teraz próbować odbudować? Albo Krym, po co było go dołączać do Rosji? Na wczasy można było jeździć i bez tego. Baza marynarki wojennej, owszem, Rosji jest potrzebna. Chociaż Rosja i bez Krymu ma wyjście na Morze Czarne (a więc i Śródziemne) na Kaukazie Północnym. W tym bazę marynarki w Noworosyjsku (oraz Tuapse). Oprócz tego, odnośnie Sewastopolu były odpowiednie umowy międzynarodowe. Rzecz jasna, że nowe ukraińskie władze chciałyby wygnać Rosjan. Ale w jaki sposób? Politycznie było to praktycznie nie do zrobienia. Odebrać siłą – jeszcze mniej realne, porównując potencjały armii rosyjskiej (zahartowanej w stałych lokalnych wojnach) i ukraińskiej (która nigdy nie walczyła i została osłabiona przez klikę Janukowycza, chociaż rozpoczął jej rozkład „patriota” Juszczenko). Tak więc realnego (nie demagogicznego) niebezpieczeństwa utracenia bazy w Sewastopolu nie było. I władze rosyjskie świetnie to rozumiały!

A jaka logika w wojnie w Donbasie? Węgla w Rosji zabrakło? Przecież rozpoczął ją pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa Striełkow-Girkin w Słowiańsku. Miejscowi „opołczeńcy” pojawili się dopiero po tej spektakularnej akcji „zielonych ludzików”. Przecież Ukraina produkowała dla Rosji pociski balistyczne „Wojewoda” („Satan”, według terminologii NATO). Rosja zaś wykorzystywała te pociski zarówno do celów wojennych, jak i kosmicznych. To jest w strategicznych dla siebie strefach. Serwis tych rakiet też robiła Ukraina. Oprócz tego, dostarczała dla rosyjskiej zbrojeniówki 80% silników dla kuterów i helikopterów wojennych. Dlatego o wiele wygodniej (także pod względem wojennym) byłoby mieć ją nadal za sojusznika lub przynajmniej za partnera gospodarczego. I nowa władza nic by tu nie zmieniła (za dużo kasy i innych powiązań). Szczególnie krnąbrnych można byłoby „uciszyć” (jak został „uciszony” Ołeksandr Muzyczko, pseud. Saszko Biłyj). A jednak, wbrew wszelakiej normalnej logice i na szkodę obu narodom wojna trwa.

Albo jaka logika w embargo? Przecież to sankcje przeciwko sobie samym! Komu stało się gorzej? Samym Rosjanom, o których Putin „tak się troszczy”, że Iosif Kobzon, jego osobisty przyjaciel, na pytanie cudzoziemców, kim jest jego (Putina) żona, odpowiada, że już od dawna – jedna. A ma na imię Rosja.

Trzeba wziąć pod uwagę, że, w odróżnieniu od Polski, gdzie policjanci wolą siedzieć po komisariatach i komendach (w większości nawet nieumundurowani) i coś tam robić (albo udawać), zamiast patrolować, w Rosji są oni o wiele więcej widoczni i aktywni na drogach i ulicach (i lepiej uzbrojeni, nawet w Kałasznikowy – nie AK-47, które Rosja już kilkadziesiąt lat nie produkuje, a AKM i AK-74, a dokładniej ich „krótkolufowe” modyfikacje, oraz inną broń, porównywalną do tej, jaką posługują się przestępcy, a nie tylko śmieszne pistoleciki). Tym bardziej – w centrum miast, zwłaszcza dużych, tym bardziej – Moskwy, zwłaszcza w pobliżu Kremla. Ale policjanci pilnują „prawa i porządku” i nie będąc oficjalnie pod komendą służb specjalnych, są jednak z reguły powiadamiani przez te służby (bez podawania szczegółów, oczywiście), żeby w danym czasie i mieście nie byli obecni i nie reagowali na „sygnały obywateli”, że dzieje coś niezgodnego z prawem (no chyba już po fakcie). Teza, że służby specjalne (akurat w dniu ich święta – 27 lutego) powstydziłyby się robić to „na własnym podwórku” – u ścian Kremla – jest absurdalna. Politowską też nieprzypadkowo zabito 7 października, w dniu urodzin Putina (jako prezent dla szefa). Nie powstydziły się również załatwić „na własnym podwórku” Tupolewa z polską elitą, a później dobijać rannych, a później – pastwić się nad zwłokami (np. głowę szczególnie znienawidzonej przez nich Anny Walentynowicz nabić szmatami – choć takiego zwyczaju u ruskich nie ma).

Same zaś służby w Rosji radzieckiej powstały na bazie przestępców, później nabierały sobie kadry z ludzi, którzy mieli przestępcze skłonności, ale byli przy tym zbyt „kulturalni” i cwani, żeby stać „prawdziwymi” przestępcami. Chociaż wiele ich akcji (np. Katyń, deportacje) miało jak najbardziej przestępczy charakter. Albo dobicie rannych pasażerów (i świadków) załatwionego pod Smoleńskiem Tupolewa („Katyń-2”). W ciągu całego swojego istnienia nie tracili oni również łączności z „blatnymi”, których nazywali „socjalnie bliskimi” (w odróżnieniu od „socjalnie dalekich” oponentów politycznych). „Zasługą” zaś pierestrojki w ogóle i Putina osobiście było połączenie KGB i mafii. Dosłownie. Mafia otrzymała swobodę działania i wsparcie informacyjno-logistyczne (w kraju i zagranicą). W zamian wzięła na siebie pranie ich pieniędzy i „brudną robotę” (tak w kraju jak i poza nim, jak teraz w Donbasie ich nie brakuje, oprócz „opołczeńców”, „urlopowiczów”, „kadyrowców”, ochotników i najemników. I to – po obu stronach).

Zabójców Anny Politkowskiej też znaleziono (wśród nich też Czeczeni, których ona gorliwie broniła, ale krytykowała Kadyrowa, oraz podpułkownik FSB). Ale zleceniodawców nawet nie szukano. Oprócz tego, w filmach zleceniodawca osobiście wynajmuje wykonawcę, daje mu zlecenie i płaci. Dlatego można go przycisnąć, żeby on zdradził, kto mu to zlecił. W realnym życiu robi się to trochę inaczej: zleceniodawca i wykonawca nigdy ze sobą się nie spotykają a nawet jeden o drugim nic nie wie. Zawsze pomiędzy nimi jest pośrednik. Jasne, że płatny morderca nigdy nie wyda swojego zleceniodawcy (nie za to mu płacą a później wypuszczają z więzienia). Prawdziwego zleceniodawcę namierzyć (tym bardziej – coś mu udowodnić) praktycznie nie jest możliwe.

Porównania zabójstwa Niemcowa z zabójstwami Kirowa i Starowojtową są jak najbardziej uzasadnione. Oboje oni byli pretendentami na pierwszą osobę w państwie. Kandydatura Kirowa była rozpatrywana wśród partyjnej elity na ich dowódcę. Choć on roztropnie i kategorycznie odmówił, jednak to jego nie uratowało. Po nim Stalin „sprzątnął” resztę „starej gwardii leninowskiej”, mających „zasługi przed rewolucją” i dlatego – własny głos. Starowojtowa zaś w 1996 roku próbowała wystawić swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich. Nie na darmo Jewgienij Primakow (Kirshblat-Finkelstein) kategorycznie i publicznie odmówił kandydować – i żyje! Teoretycznie Niemcow miał znikome szanse być wybranym na prezydenta. Kandydować – jak najbardziej, tym bardziej że popierał go Zachód. Ale sam Putin też zaczynał od 5% poparcia, a teraz ma ponad 50% (najgorzej, że poparcia autentycznego!). Bolszewicy w 1918 przegrali wybory do Zgromadzenia Ustawodawczego Rosji, a NSDAP w 1932 – do Reichstagu (licząc socjalistów i komunistów razem, ale ostatnim ich faktyczny szef Stalin nie zezwolił wejść w koalicję z pierwszymi, czym otworzył drogę do władzy nazistom). A jednak władzę w Rosji i Niemczech przejęły właśnie te partie totalitarne (nie bez pomocy z zagranicy, oczywiście). Tak więc nie można lekceważyć przeciwnika, jakkolwiek słabym by on się nie wydawał. Przed rewolucją w Rosji carska „Ochrana ” (tajna policja polityczna) właśnie nie doceniła małoliczebnych i słabych (na dodatek bez poważnego poparcia społecznego) grup rewolucyjnych (które infiltrowała i kontrolowała). Stalin i Putin tego „błędu” już nie popełnili...

Z zabójstwem Władisława Listjewa, pierwszego generalnego dyrektora ORTV (1995 w Moskwie) porównywać nie można. Dlaczego? Na rosyjskiej TV kręciły się wtedy bardzo duże pieniądze (reklama). Przechodziły oni przez kilka różnych „ośrodków”, było wiec sporo „świń u koryta”. Listjew zaś chciał wszystko to „scentralizować” i kontrolować sam. Kto by chciał mu na to pozwolić? Nikt, oczywiście! „Zamówić” go mógł ktokolwiek, zbyt wielu było zainteresowanych. Dlatego szukać naprawdę (nie na pokaz) nawet nie próbowano.

Uricki – Kirow – Niemcow. Za każdym razem – pretekst dla rozpoczęcia masowego terroru przeciwko własnemu narodowi, który nic wspólnego (nawet z punktu widzenia narodowości) nie miał z tymi głośnymi pokazowymi zabójstwami. Może teraz, kiedy trwa "wojna hybrydowa ", i terror będzie "hybrydowy". Najgorsze jest jednak to, że tak wielu Rosjan (być może naprawdę większość) wspiera Putina i jego przestępczą i głupią politykę destrukcyjną. Tak więc wkrótce otrzymają to, na co zasłużyli. Wtedy zaś, cierpiąc głód, zimno, terror oraz inne przysmaki swego „rosyjskiego świata”, będą mieli szansę zastanowić się, pomyśleć, nawrócić się (naprawdę, a nie na pokaz) i odpokutować. Stalin też (zwłaszcza po „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”) cieszył się dużym poparciem narodowym, bez względu na to, że ten naród terroryzował. Dopóki samego w roku 1953 nie uduszono poduszką, i po wyrzuceniu z Mauzoleum Lenina w 1961 roku spalono, popiół wrzucono do kibla, zaś pod murem Kremla (pod płytą z jego nazwiskiem) pochowano jednego z więźniów, żeby jego fani faktycznie czcili jedną z jego ofiar.

Czy zabójstwo Borysa Niemcowa było wygodne dla Putina? Oczywiście że tak! A raczej nie dla niego, a dla tego, kto stoi za jego plecami i pociąga za nici – jego i całą „maszynę polityczną”. Dlatego nie trzeba łudzić się nadzieją, że Putin gdzieś zniknie (na zawsze) i wszystko się zmieni. Nic się na razie nie zmieni w dobrym kierunku (chyba że chwilowo i na pokaz). Mniej stało się konkurentów i oponentów. Inni będą mieć się na baczności. Już funkcjonariusze FSB chodzą po „drugorzędnych” dysydentach i radzą emigrować, o ile nie chcą również zostać zabici. Niektórzy faktycznie zaczęli szukać azylu za granicą. Może w takiej sytuacji nawet go teraz akurat dostaną. Bo wcześniej władzę krajów zachodu (w tym Polski) zwykle odmawiały statusu uchodźcy Rosjanom, twierdząc, że Rosja to wolny i demokratyczny kraj, w którym nikomu nic nie grozi i nie ma prześladowań religijnych i politycznych. Przynajmniej tak pisali w decyzjach o odmowie. A nawet sami uwierzyli w tą bajkę (gdzie tylko patrzył ich słynny wywiad?), dlatego śmiało posłali tam na załkanie własną elitę (Katyń-2). I już planowali Katyń-3 (posyłać tam uczniów, jak Izrael swoich do Polski). Zresztą praktyka ta (propozycja emigracji lub likwidacja niewygodnych, niezależnych działaczy) jest stosowana w Rosji od roku 1994 non stop. Z tym że Zachód wolał tego nie zauważać, jak nie zwraca uwagi na prześladowania (w tym morderstwa) chrześcijan na Bliskim Wschodzie i w Afryce, za to podnosi krzyk po zabiciu „swoich” (prowokatorów-ateistów we Francji lub tegoż Borysa Niemcowa, chociaż, oczywiście że każde morderstwo jest złem i zasługuje na potępienie, a ofiary i ich bliscy – na współczucie).

A to że Rosję mogą za to czekać kolejne problemy w świecie (np. nowe sankcje), to im, jak powiedział „wieczne żywy” Lenin (który do tej pory leży przed ścianami Kremla): „a Rosja mnie, panowie, nie obchodzi - to tylko faza, przez którą musimy przejść do światowej rewolucji”. Oni prowadzą Rosję do katastrofy, i to zupełnie celowo. Wielu Rosjan to świetnie rozumie. Jedni – milczą (boją się albo już nie wierzą, że można cokolwiek zrobić). Inni coś tam próbują, ale jak na razie – bez skutku. Sporo z nich zostało zabitych lub wyemigrowało, ale Zachód woli tego nie widzieć, no chyba że to kolejny dziennikarz albo taka „wielka” i prozachodnia postać jak Niemcow.

Dlaczego nie Nawalnego („opozycjonistę N1”). To że to trudniej (to on pod aresztem, to pod ochroną) – absurdalne. Czy mało ich „powiesiło się” w więzieniach, z całodobową obserwacją? Nie tylko w Rosji, także w Polsce a nawet Austrii. Kogo zechcą zabić, nikt (oprócz Boga) i nic ich nie powstrzyma. Niemcow miał racje, że ich się nie bał. Strach a nawet przezorność i tak by nie pomogły, tylko zatrułyby życie i sparaliżowały działalność. Jak kiedyś Iwan Rybkin, kandydując w 2004 roku na prezydenta, nagłe zniknął na kilka dni, a kiedy się odnalazł - „odpoczywał w Kijowie” z wyłączoną komórką - kandydować mu od razu się odechciało. Ale wszystkich zastraszyć się nie da. Nawalny zaś nie jest zupełnie tym za kogo siebie podaje. Jak Żyrinowski gra daną mu rolę, tak Nawalny gra swoją. Dlatego też jest potrzebny władzom (poparł ich np. w sprawie Krymu). Oprócz tego jest tajnie wspierany przez tzw. "międzynarodowy spisek", o którym przepowiada Biblia (już nie mówiąc o współczesnych prorokach) i na rzecz którego służy i sam Putin, kiedyś przez nich zwerbowany.

Teza „śladu ukraińskiego” też ma sens. Przecież wyprowadziła go „na spacer” właśnie Ukrainka (której przy tym nic się nie stało, chociaż w takich przypadkach świadków też zwykle likwidują). Moskwianie zwykle o tej porze w taką pogodę (deszcz, zimno) i takim mieście (na tym moście mocno wieje) nie spacerują. A gdy trzeba gdzieś się dostać, to przecież jest transport (chociażby taxi). Wygląda to na kolejna „udaną” wspólną akcje FSB i SBU (po rozstrzelaniu Majdanu, rozpętaniu wojny oraz załatwieniu malezyjskiego boeinga 777).

Przecież żeby opracować taką operację z taką dokładnością, nie wystarczy po prostu śledzić ofiary, jak w przypadku zabicia na klatce schodowej swego domu, jak Galinę Starowojtową lub w windzie, jak Annę Politkowską. Trzeba było go tam przywieść w dokładnie ustalonym czasie. Zrobić to mógłby tylko ten, komu on ufał i za którym by pobiegł na pierwszy gwizdek. Dziewczyna – idealnie. Służby specjalne na całym świecie chętnie i z dużym powodzeniem wykorzystują kobiety („można-girl”) dla oplątania interesujących ich mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy mają do tego słabość (a takich wśród facetów – większość). Nie tylko w filmach o Jamesie Bondzie. Np. najsłynniejszy agent CIA, który obecnie oficjalnie zajmuje stanowisko prezydenta Rosji, Władimir Putin, był w swoim czasie, kiedy był jeszcze tylko szpiegiem rosyjskim w Niemczech, był zwerbowany właśnie przez kobietę – piękną Niemkę, która na początek zaprzyjaźniła się z jego żoną, a później uwiodła go. Potem niemiecki wywiad (BND) przekazał go swoim bossom – Amerykanom). Pośrednim dowodem na to może być to że on, w odróżnieniu od reszty ludzi (radzieckich i rosyjskich) nigdy nie mówi „CIA” (reszta mówi to bardzo chętnie), lecz – „gosdep” (tak brzmi po rosyjsku Departament Państwowy USA).

„Można-girl” z FSB Niemcow by raczej nie zaufał, ale Ukraince z SBU – jak najbardziej. Biedak nie wziął pod uwagę współpracę z FSB i GRU a SBU. Przepuszczenie? Dlaczego więc jej wtedy nie zabito jako głównego świadka? Przecież w takich wypadkach zawsze likwidują również świadków. A dlatego, że później żadna by się nie zgodziła na taką role. Oni zaś zamierzają korzystać z takich usług jeszcze nie raz. Ona, oczywiście (jak to wymaga rola) nic nie widziała i nic nie pamięta (no była przecież w szoku psychologicznym, ale od razu poszła udzielać wywiadów, przy czym wyglądała zupełnie spokojnie). Ale dlaczego wtedy odmówiła potwierdzić swoje zeznania na wariografie? Przecież wszystkich agentów powinni uczyć, jak można oszukać tę maszynę. Nie jest pewna swoich zdolności?

Teza taka, w związku z Krymem i Donbasem, brzmi na pierwszy rzut oka absurdalnie. Ale popatrzmy na Polskę, która pod każdym względem (geograficznym, kulturowym, politycznym, historycznym, psychologicznym, religijnym, genetycznym) stoi (i zawsze stała) znacznie dalej od Rosji niż Ukraina. Jednak służby specjalne PRL-u tak ściśle były powiązane z rosyjskimi (radzieckimi), że po 1989 roku, kiedy obecni wśród nich polscy patrioci (kierowani przez służby zachodnie) chcieli to zmienić (operacja "Kwadrat"), ponieśli porażkę. Po pierwsze, skala infiltracji okazała się zbyt duża. Po drugie, oni chcieli „odwrócić”, tj., żeby ci agenci zaczęli pracować przeciwko rosyjskim - nie udało się. Aż do teraz! I to jest dość dziwne. Przecież agenci to zwykle cwaniaki. Przy PRL wygodnie było służyć ruskim, no to służyli. Po 1989 teoretycznie byłoby wygodnie pracować na rzecz Zachodu. Właśnie na to liczono. Ale coś ich powstrzymało. Haki? Ideologia? Ale jaka? Przecież w Rosji, również nie ma socjalizmu. Pewność, że Ruscy jeszcze powrócą? A może oni dokładnie wiedzą o tym, o czym my tylko trochę – z proroctw, że ruski komunizm jeszcze raz, po upadku, za 25 lat (tj. od 1989 akurat teraz) się odrodzi i zapanuje nad całą Europą. A wtedy oni znów będą górą (jako pomagający mu się odrodzić i zapanować).

O ileż więcej powiązani Ukraińcy! Nie na próżno mówią, że w SBU 20% współpracuje z FSB, reszta – z GRU (albo na odwrót, jaka różnica). Zagranicą (w tym, a może przede wszystkim w Polsce) ich łącznicy świetnie ze sobą współpracują, a nawet psychologicznie nie mają nic przeciwko sobie (pozostając lub udając przy tym „patriotów” każdy swojego kraju). Udowodnić tego, oczywiście, nie da się. Jak trudno również udowodnić ich współpracę przy załatwieniu boeinga. Udowodnić musi śledztwo, ale jak działa śledztwo widzimy na przykładzie śledztwa Smoleńskiego. Rzecz jasna, że trafili go separatyści z rosyjskiego Buka. Sam Igor Striełkov pochwalił się na portalu społecznościowym, że udało im się zestrzelić kolejny samolot, póki się nie zorientował, że ich wrobili. Ale cynka musieli im dać Ukraińcy, że w tym czasie na tej wysokości miał lecieć ukraiński samolot wojskowy. Kontrolerzy lotów, który sterowali kursem i kazali mu obniżyć w tym mieście pułap (żeby być w zasięgu Buka?), też byli ukraińskimi. Tak samo jak Tupolew, lecący z Tel Awiwu do Nowosybirska został zestrzelony przez pomyłkę rakietą nad Morzem Czarnym 4 października 2001, zmienili mu kurs, kierując go w strefę, gdzie w tym samym czasie odbywały się lotnicze ćwiczenia wojskowe armii ukraińskiej, kontrolerzy izraelscy. I nie Arabowie, inaczej byłoby o tym głośno. A tak – cisza. O smoleńskich kontrolerach już nie wspominam. Rzecz jasna, że ani sami kontrolerzy, ani ich kierownictwo sami nigdy na to nie pójdą, a więc rozkazać im może tylko ten, kto ma do tego dostateczną władzę. Pytanie tylko, po co im to, gdyż to szkodzi wizerunkowi własnego kraju, który im dobrze płaci i w interesach którego powinni oni działać. Ale właśnie o to chodzi, realnie oni służą nie własnym krajom, lecz światowemu spiskowi, dla którego „im gorzej, tym lepiej”.

Wszystko to tylko spekulacje? Owszem, ale opierające się na faktach. Ale są również dowody, które widać gołym okiem. Np. metody prowadzenia wojny. Można zrozumieć dążenie Ukrainy do zachowania w całości terytorium kraju. Można zrozumieć brak doświadczenia bojowego (w odróżnieniu od rosyjskich) ukraińskich żołnierzy, oficerów i generałów. Ale jak wytłumaczyć, że dali zginąć swoim w Iłowajśku? Niech to była pomyłka. Ale później to samo powtórzyło się pod Debalcewem. Głupota czy zdrada? Wstyd było się wycofać? Przecież regulaminy każdej armii świata przewidują nie tylko ofensywę i obronę, ale również zorganizowany odwrót, kiedy staje się jasne, że nie uda się obronić pozycji i lepiej zachować siły. Tak w 1812 armia rosyjska bez walki wycofała się do Moskwy, przegrała Bitwę pod Borodino, zdała Moskwę, ale się zachowała i wojnę jednak wygrała (nie bez pomocy partyzantów, zarówno dzikich jak i zorganizowanych, jak zawsze). Co prawda, na początku regulamin armii czerwonej nie przewidywał żadnego odwrotu. Oni chcieli być zawsze tylko w ofensywie. Ale realia życia zmusiły ich do odpowiednich poprawek. Wszystkie armie świata były w odwrocie - Niemcy, Rosjanie, Amerykanie… Przy tym raz zwyciężali, innym razem przegrywali. Ale nic niezwykłego lub wstydliwego w tym nie ma. Przecież Krym opuścili bez walki. I nikt ich (na razie) za to nie osądził, rozumiejąc, że siły i tak byli nierówne. Chociaż w wojennej historii nie brakuje przykładów, kiedy „słabsi” zwyciężali „silniejszych”, i to zarówno w obronie jak i w ofensywie. Ale główny dowód to zorganizowany odwrót Striełkowa swoich bojowników ze Słowiańska. Ich nawet nie próbowano powstrzymać i zlikwidować. I teraz nikt nie próbuje go ukarać. A przecież Ukraińcy też mają jednostki specjalne, przygotowane do akcji w dowolnym zakątka świata...

Czy zwróciliście uwagę, że na filmiku odśnieżarka (co ona robiła w tym miejscu o takiej porze, kiedy nie ma śniegu?) przejeżdżała akurat w takim momencie, żeby ukryć zabójców Niemcowa od kamer? Jak w kinie! Przypadek? Raczej ktoś, kto ma dużo władzy, rozkazał (nie podając przyczyn, oczywiście) żeby ten samochód był na tym miejscu w dokładnie takim czasie (plus koordynacja na bieżąco, oczywiście). Kierowcy zaś, jako świadkowi morderstwa, też nikt nic nie zrobił. Niektórzy nawet sądzą, że ta odśnieżarka przywiozła tu ciało zabitego gdzie indziej polityka, bo na moście nie było krwi.

A tak na marginesie. Orędzia MBM ostrzegały o grożącej karze dla tych, którzy w jakikolwiek sposób powiązani są z aborcją, a tego nie żałowali i nie odpokutowali. Czyżby to proroctwo też zaczyna się spełniać? LifeNews, które co prawda kontrolowane jest przed wywiad rosyjski, sugerowało, że Niemcow mógł zostać zabity w związku z długiem za aborcję swego nieślubnego dziecka. Oczywiście, że to była dezinformacja, za to by go raczej nie zabili, a najwyżej zaczęliby ten dług „wybijać”. Ale fakt pozostaje faktem. Kiedyś w Rosji, w roku 1881, car Aleksander II zginął w zamachu bombowym akurat w przeddzień tego, jak zamierzał podpisać Ukaz o nadaniu praw do dziedziczenia tronu swoim nieślubnym dzieciom ze związku z Katarzyną Dołgoruką. Wcześniej na niego już były zamachy, ale nie udane. Ten zaś się udał i go od tego świętokradztwa powstrzymał. Przypadek? Nie można powiedzieć, że Bóg każe takich zabijać. Przynajmniej – nasz Bóg, bo np. muzułmański Allach – owszem, każe zabijać „niewiernych”, którzy nie chcą się nawrócić nawet na siłę. Ale On niejako przestaje takich bronić i wtedy oni padają ofiarami panoszącego się i niepowstrzymanego zła. Również jakimś dziwnym, a może i nie przypadkowym zbiegiem okoliczności okazało się, że oficjalnie ogłosił o rozpoczęciu pierwszego, „czerwonego terroru” Jakow Swierdłow (Jeszua Salomon Movshevich), krewnym którego (po matce) był Borys Niemcow, zabity jako pretekst do rozpoczęcia kolejnego, może wreszcie już ostatniego terroru.

Michał Sybirak