CUDA A NAUKA

(Czy cuda przeczą współczesnej nauce?)

31 stycznia 2015

„Cuda nie dzieją się wbrew naturze, lecz wbrew naszej wiedzy o naturze.” św. Augustyn

Ostatnio co raz czytamy o jakiś cudach i znakach (zresztą zapowiedzianych). A to ikony niedawno płakały w Rosji i na Ukrainie. No i, jak się okazało, nie na próżno. Teraz już płaczą – właśnie na Ukrainie i w Rosji – matki, żony i dzieci po zabitych synach, mężach i ojcach. A to figurki – w Argentynie, Bolivii... Wielu jeszcze pamięta, jak zapłakał Obraz Matki Boskiej w Archikatedrze lubelskiej w roku urodzenia jej przyszłego, teraz już zmarłego, „gospodarza”. Czytaliśmy o „cudzie słońca” w Fatimie, licznych cudach w żywotach świętych oraz w Biblii. Współczesny, zwłaszcza „wykształcony” człowiek, ma tendencję do podchodzenia do tych informacji z dystansem i niedowierzaniem. Nie to żeby miał coś przeciwko Bogu, a dlatego że, jego zdaniem, przeczy to prawom przyrody (ustanowionym choćby przez tegoż Boga). Ale czy faktycznie tak jest? Czy naprawdę cuda przeczą współczesnej (podkreślam – współczesnej, a nie dziewiętnastowiecznej!) nauce?

W Księdze Rodzaju można odnaleźć dwie ważne prawdy dotyczące sposobu stworzenia świata: po pierwsze Bóg stworzył świat Swoim Słowem; po drugie - Bóg dokonał tego stworzenia ex nihilo, "z niczego" „Niczego” w języku naukowym nazywa się „próżnia”. Niby to –„ nic”. Ale – nie zupełnie „nic”. W obowiązującym obecnie modelu standardowym próżnia jest stanem o najniższej, lecz niezerowej energii. Istnienie energii próżni wykazały doświadczenia potwierdzające istnienie tzw. efektu Casimira. Okazało się również, że próżnia wypełniona jest ogromną liczbą tzw. wirtualnych cząstek, które pojawiają się i niemal natychmiast znikają (niejako potwierdzając Biblijny opis stworzenia świata).

W 1922 roku Niels Bohr otrzymał nagrodę Nobla za tzw. „model planetarny” budowy atomów. Teoria ta dobrze tłumaczyła wiele zjawisk, jest nam wszystkim dobrze znana i zrozumiana. Zakładała ona, że atomy zbudowane są z „twardych kulek” - jądra oraz elektronów, które krążą dookoła niego jak planety. Wszystko było jasne, realistycznie i materialistycznie. Problem pozostawał tylko ze światłem. Od XVII stulecia trwała dyskusja (rozpoczęta przez René Descartes’a i Pierre Gassendi’ego, i popularyzowana przez Christiaana Huyghensa i Newtona), czy światło to fala, czy cząstka. Zwolennicy „falowej” teorii wskazywali na zjawiska dyfrakcji i interferencji światła. Zwolennicy „cząstkowej” wskazywali między innymi na zjawisko fotoelektryczne oraz rozpraszanie komptonowskie. Okazało się, że jedni i drudzy mieli rację: współczesna nauka, zgodnie z dualizmem korpuskularno-falowym, postrzega światło jednocześnie jako falę elektromagnetyczną oraz jako strumień cząstek nazywanych fotonami. W 1929 roku z kolei Louis de Broglie otrzymał nagrodę Nobla za odkrycie falowej natury elektronów. Zgodnie zaś z mechaniką kwantową cała materia charakteryzuje się takim dualizmem.

Każdy normalny współczesny człowiek dobrze wie, że materia (zarówno żywa jak i martwa) jest zbudowana z molekuł, które, z kolei, zbudowane są z atomów: H, O, C, N itp. Każdy zaś atom – z jądra oraz „krążących dokoła niego” elektronów. H – z jednego protonu i jednego elektronu („ciężki wodór” - Deuter ma dodatkowo 1 neutron), He – dwa itp. (jaki ma numer w Układzie okresowym pierwiastków (tablice Mendelejewa i Nielsa Bohra), tyle ma elektronów i protonów i prawie tyle neutronów). To prawda, ale – nie cała prawda. Co do liczby elektronów i nukleonów (czyli protonów i neutronów) – wszystko się zgadza. Niedawno policzono ilość neutronów w H w molekułach wody nawet na komecie. Ale co do istoty tych cząstek, tu jest spora różnica pomiędzy współczesną nauką a świadomością powszechną. Normalni, zwykli (nawet wykształceni) ludzie nadal błędnie uważają, że cząstki elementarne to takie małe twarde kulki (no może zbudowane z jeszcze drobniejszych, ale też twardych, stałych i niezmiennych cząsteczek). Dlatego materia się nie pojawia i nie znika, co potwierdza Prawo zachowania masy oraz Zasada zachowania energii – jedne z najważniejszych filarów naukowego materializmu ubiegłych wieków.

To wiadomo. Wiadomo również, że w grupach głównych układu okresowego pierwiastków okresy występują co osiem kolejnych atomów, co wynika z faktu, że na powłokach elektronowych od drugiej do czwartej mieści się dokładnie 8 elektronów (w grupach pobocznych sprawy mocno się komplikują). Niby jasne i normalne, jak planety dookoła słońca (tyle że w tym wypadku teoretycznie ograniczeń do 8 nie ma, praktycznie zaś po jednej orbicie krąży tylko jedna planeta). „Dziwnym” zaś w przypadku elektronów jest to, że z tych 8 tylko 2 mogą „krążyć” po normalnym, „okrągłym” orbitalom. Pozostałe 6 „muszą” się mieścić na orbitalach, przypominających ósemki (z centrum w jądrze!). Wyobrażacie sobie prawdziwą planetę, która by przeleciała przez słońce? ¾ elektronów właśnie tak „lata”! Ostatnio, co prawda, orbitale te zaczęto rysować jako bardzo wydłużone elipsy, ale i tak żadna prawdziwa planeta nie da rady bezpiecznie przelecieć za blisko do słońca. Już to jedno dowodzi, że mamy do czynienia nie z „twardymi kulkami”, lecz z czymś o wiele bardziej „wirtualnym”, mówiąc współczesnym językiem.

Ale jakoś tak ominęło społeczną świadomość, że „planetarna” teoria Bohra już dawno przez naukowców została obalona jako błędna (choć Nobla nikt mu nie odebrał, a bazująca na niej chemia też jakoś nie runęła). Problem polega jeszcze i na tym, że model planetarny (według którego elektrony krążą dookoła jądra jak planety dookoła słońca) jest jasny, zrozumiały i „oczywisty”. Natomiast, zasada nieoznaczoności Heisenberga, która nie wynika z niedoskonałości metod ani instrumentów pomiaru, lecz z samej natury rzeczywistości (jest bowiem konsekwencją dualizmu korpuskularno-falowego) – jedna z głównych, podstawowych i paradoksalnych zasad mechaniki kwantowej – jest bardzo trudna do zrozumienia. Nie wiem, czy w ogóle ktoś to rozumie? Wie o tym, owszem, wielu, ale czy „rozumie”? Ale to jest fakt naukowy, z którym nikt nie dyskutuje. Tym bardziej, że między innymi na nim opiera się cała współczesna fizyka, a co za tym idzie – technika i technologia (np. elektronika).

Ludzie zwykle uważają za aksjomat, że energia i materia to zupełnie różne rzeczy. Chociaż nawet dzikus, rzucając opał (materię) do ogniska, wydobywa z niego energię, a człowiek „cywilizowany”, zalewając do samochodu paliwo (materię), też wydobywa z niej energię. Słynne zaś sformułowanie Alberta Einsteina i Maxa Plancka o równoważności masy i energii (E=mc2) faktycznie oznacza, że oni mają tę samą naturę (np. słońce oddając energię w postaci promieniowania elektromagnetycznego traci masę w tempie: m = L/c2 = 4•109 kg/s). Z punktu widzenia współczesnej fizyki (mechaniki kwantowej, szczególnej teorii względności oraz modelu standardowego) pryncypialnej różnicy pomiędzy energią a materią w ogóle nie ma. Wychodzi na to, że cząstki elementarne (albo – głębiej – podstawowe fermiony) – to niejako „wirowanie” pola energetycznego. Np. stoimy na brzegu morza czy jeziora, flauta – nic nie ma, sama woda („pole”). Nagle widzimy rozchodzące się fale – aha, to chyba ryba, ptak albo ktoś rzucił kamień („słowo”, informację).

Czy zatem cuda są możliwe z punktu widzenia współczesnej nauki? Jak najbardziej. Przecież według niej każda cząstka elementarna (protony, neutrony, elektrony i cała reszta) – to nie „twarde kulki”, jak uważali kiedyś naukowcy i jak myśli do dziś większość ludzi, lecz – fala (niejako „wirowanie energii”). Pasuje to idealnie do opisu stworzenia świata z „niczego”. Tj. Słowo Boga «Niechaj się stanie światłość!» (Rdz 1,3) spowodowało „wirowanie energii” w tej pierwotnej próżni podobnie jak rzucony kamień wywołuje fale na wodzie. Cudu uzdrowienia nie da się wytłumaczyć z punktu widzenia medycyny, rozmnożenia chleba – chemii, uciszenia burzy – klimatologii. To prawda. Ale z punktu widzenia mechaniki kwantowej – jak najbardziej. Co to za problem dla Tego, Kto potrafił zrobić świat z niczego, zmienić „wirowanie energii” z chorego na zdrowy itp.? Dla tego Kogoś, kto może mieć na to odpowiedni wpływ (Bóg czy mocno i autentycznie w Niego wierzący i bezgranicznie Jemu ufający, np. święci) nie ma pryncypialnej niemożliwości (co prawda w niewiadomy dla nas a nawet nauki sposób) z łatwością zmienić w dowolny sposób to „wirowanie energii”. Np., przerobić wodę w wino (Cud w Kanie Galilejskiej): po prostu energię, która się „kręciła” jak molekuły wody, „zakręcić” jak molekuły wina. Oczywiście, że zrobić to nie tak prosto, ale «Dla Boga … nie ma nic niemożliwego» (Łk 1,37).

„Nienaukowym” wydaje się również dla wielu istnienie świata duchowego (pozamaterialnego). Można to porównać z tym, kto chodzi lub czołga się po ziemi (w przestrzeni dwumiarowej). Chociaż realnie wykorzystuje jednak trzeci wymiar, np. kiedy włazi na drzewo. Natomiast, latające owady, ptaki oraz piloci realnie żyją w trzech wymiarach. Niektóre (nie bez powodu) uważają czas za „czwarty wymiar”. Jeżeli przyjąć ten pogląd, to łatwo przypuścić, że ktoś (np. Bóg) może zupełnie realnie być po za jego (czasu) zasięgiem. Albo, kiedy zechce, może w niego wstąpić (np. Wcielenie Słowa, Boże interwencje). Albo, jak wizjonerzy (np. Anna Katarzyna Emmerich) w duchu „podróżować w czasie” i widzieć, jak coś było realnie (lub jak będzie – obrazowo). To zupełnie realne, tylko – w duchu, nie w ciele (dlatego fantazje na temat Wehikułu czasu dla podróżowania w ciele są nierealne i nigdy nie staną się rzeczywistością).

Tak więc duchowa realność jest niejako jeszcze jednym (piątym) „wymiarem”. Kiedyś materialistyczni naukowcy oraz protestanci śmiali się ze średniowiecznych dyskusji teologicznych na temat "Czy w tym samym miejscu może jednocześnie być wielu aniołów?" ("Ilu aniołów może tańczyć na ostrzu bardzo cienkiej igły bez potrącania się wzajemnie?" – tak to brzmiało w ich wersji). Może faktycznie brzmi to niezbyt „mądrze i naukowo”, ale im właśnie o to chodziło: w jakim wymiarze żyją Anioły (i cały świat duchowy). Jeżeli w naszym, trój- lub czterowymiarowym, to na ostrzu igły może się pomieścić (i to z trudem) tylko jeden Anioł. Natomiast, jeżeli oni mają „dodatkowy wymiar”, no to nieskończenie wiele. Np., ile owadów może się zmieścić na jednym mm kwadratowym? Mrówka – tylko jedna, ale pszczół – nad nim – ile chcesz! Dlatego łatwo wytłumaczyć, jak Bóg (lub Maryja oraz jakiś popularny święty) mogą jednocześnie słuchać (a nawet – pomagać) tyle wzniesionych do Nich jednocześnie modlitw i błagań. Po prostu Oni się znajdują w „innym wymiarze”, gdzie wszystko to łatwo się mieści (jak pszczoły nad mrówką).

Oczywiście, że są inne możliwości w konkretnych wypadkach. Np. przez wiele wieków „naukowcy” stanowczo odrzucali jako niemożliwy cud „kamieni z nieba” (Joz 10,11), a tym bardziej, że słońce mogło zatrzymać się i stać na prośbę Jozuego „prawie cały dzień” (Joz 10, 12-13). Aż wreszcie się okazało, że faktycznie, akurat w tym czasie w orbitę słońca wleciała kometa, która stała się nową planetą – Wenus (wcześniej jej nie było – starożytni astronomowie jej nie opisują). Swoim kamiennym ogonem zaczepiła ona i pobiła Amorytów, zaś czasowe zakłócenie grawitacji spowodowało, że ziemia przestała się kręcić, więc słońce jakby „stało” i dzień się przedłużył. Później wszystko wróciło do normy. Było to jak najbardziej naturalne, cud zaś polegał na bardzo precyzyjnym zbiegu okoliczności, korzystnym dla Żydów i niekorzystnym dla ich wrogów.

Albo tzw. „dziury w ziemi” (jedną niewielką widziałem na własne oczy). Owszem, w każdym wypadku istnieje naturalne wytłumaczenie. Co więcej, nawet Ruski Anioł tłumaczył je zupełnie naturalnymi przyczynami (z tym że naukowcy jakoś te przyczyny przegapili i nas, w odróżnieniu od tegoż proroka, nie uprzedzili). Ale przecież przyczyny te naturalne były i wcześniej, dziury jednak (przynajmniej tak masowo i na całym świecie) z jakichś powodów nie powstawały. Za to teraz już nikt nie może wątpić w opis Biblii, jak ziemia pochłonęła zbuntowanych przeciwko Mojżeszowi (Lb 16, 31-33). Teraz słyszymy o takich rzeczach w wiadomościach, a nawet możemy obejrzeć to na YouTube.

Albo potop. Uczeni, nawet „bibliści”, wolą twierdzić, że chodziło o potop nie planetarny, lecz o dużą powódź na terytorium ówczesnej cywilizacji (niby skąd wtedy podobne opowiadania ma prawie każdy, nawet dziki naród na całej ziemi?). Twierdzili również, że nie udało by się na statku o takich wymiarach zgromadzić wszystkich zwierząt plus pokarm dla nich na tyle czasu. Ale ktoś się nie polenił i wyliczył, że akurat takich wymiarów by starczyło. Tym bardziej, że wielorybów (jak pisze jeden „naukowiec”) nie trzeba było brać, oni i tak żyją w wodzie! Sporo gatunków mogło również przeżyć w jajach. Co więcej samą Arkę Noego dawno znaleźli zamrożoną w lodowcach Araratu. Czasem lód trochę topnieję, wtedy można z niej pobrać próbki i się przekonać, że data się zgadza (co już zrobiono). Dalszym badaniom przeszkadza turecka policja, która pilnuje do niej dostępu i nawet strzela do śmiałków. Wiadomo, że Turcy w 1920 roku zawojowali część Armenii, wyrżnęli Ormian, po tym jak bolszewicy podpisali zdradziecki „Traktat brzeski”. Ale wkrótce to się zmieni, sprawiedliwość historyczna zwycięży, Ormianie odzyskają swoje ziemie i na pewno nie będą przeszkadzać w badaniach Arki Noego. Co więcej, Henry Madison Morris (amerykański geolog), badając budowę warstw ziemi, doszedł do wniosku, że wytłumaczyć je logicznie i naukowo można tylko przypuszczając, że był potop na skale światową. Niestety większość naukowców nadal się z tym nie zgadza, ale jedynie ze względów ideologicznych, bo dowodów naukowych im po prostu brak. Ten zaś obiektywny i uczciwy naukowiec uwierzył przez to Biblii, w Boga, a nawet założył w Kalifornii Instytut Kreacjonizmu (Institute for Creation Research). W swoich książkach podaje on tyle niezbitych dowodów naukowych – żadnego porównania z żałosnymi „dowodami” ewolucjonistów!

Główny zaś problem polega na tym, że większość tych, którzy znają prawdę o budowie materii, służą „innemu bogu”, dlatego ją ukrywają, a nawet próbują znaleźć dowody, że mają racje. Inwestują w to nawet miliardy (np. na budowę synchrofazotronów). Ale niczego nie udowodnią, lecz wkrótce zostaną przez Boga zawstydzeni. Tak, dowodem prawdziwości teorii lub hipotezy naukowej jest nie tylko to, że ona dobrze opisuje znane fakty, ale że posługując się nią można przewidzieć fakty przyszłe (jak przewiduje się zaćmienie Słońca lub Księżyca). Bo istniejące fakty można wytłumaczyć równie dobrze w różny sposób (np. istniejącą mnogość gatunków jedni tłumaczą stworzeniem, zaś inni – ewolucją). Tak więc żaden naukowiec jak na razie nie przewiduje (jestem pewien że i nie przewidzi) mające wkrótce nadejść zjawisko, które jedni ze współczesnych proroków nazywają Ostrzeżeniem, drudzy – Małym Sądem Ducha, ale dość spójnie i bardzo dokładnie (z różnymi szczegółami) go opisują. Natomiast, po tym, kiedy ono już będzie miało miejsce, przez jakiś czas (kiedy minie szok) cała zgraja tych „naukowców” rzuci się nam „udowadniać”, że było to zupełnie naturalne zjawisko, albo w ogóle nie miało ono miejsca! Niestety, sporo ludzi – wbrew osobistemu doświadczeniu i na własną zgubę – im uwierzy. No bo nie każdy zechce zmienić swoje grzeszne życie (tym bardziej jeżeli ktoś czerpie z tego zyski lub przyjemności). Ale my wiemy o tym zawczasu, więc według obowiązującego obecnie kryterium falsyfikowalności Karla Poppera jesteśmy „lepszymi naukowcami”.

W rezultacie zaś Bóg ześle i pokaże takie cuda, znaki oraz zjawiska, że żaden naukowiec nie będzie w stanie ich „naukowo” wytłumaczyć. I chodzi wcale nie o to, że badania przyrody i nauka są złem. Wręcz przeciwnie. Co więcej , w nadchodzącej niebawem Nowej Erze czeka nas niesamowity rozkwit nauki i technologii (łącznie z opanowaniem grawitacji i budową prawdziwych „latających talerzy”). Po prostu większość współczesnych naukowców, będąc faktycznie wykształconymi, kreatywnymi i „mądrymi” ludźmi, stawia siebie na równi (a nawet wyżej) Boga. Jakby naśladowali talmudzistów, którzy twierdzą, że Bóg czyta ich Talmud „na stojąco” – jaka bzdura nawet z punktu widzenia zwykłego zdrowego rozsądku!

Faktem jest, że dziś właśnie „materializm” przeczy współczesnej nauce, zaś „wiara” pasuje do niej jak najbardziej idealnie. Co prawda, fakt ten wielu naukowców stara się ukryć, lecz robią to nie ze względów naukowych, lecz raczej ideologicznych a nawet materialnych i karierowych. Bowiem kto płaci, ten zamawia muzykę. A kto włada dziś światowymi finansami, dobrze wiadomo – masoneria, wróg Boga, Jego Kościoła, a nawet ludzkości, bo ma w swoich planach zmniejszenie ludności do 500 mln. Stąd wojny, szczepionki, prawa legalizujące aborcję i eutanazję, niszczenie rodziny i gospodarek narodowych (zwłaszcza klasy średniej) i cała reszta nikczemnych obrzydliwości. Na szczęście, nie zdążą zrealizować ich do końca, bo wkrótce zostaną powstrzymani przez Bożą interwencję.

Podsumujmy: w XIX wieku nauka (w tym mechanika klasyczna) doszła do takiego poziomu, z którego się wydawało, że istniejący obserwowany świat można wytłumaczyć materialistycznie, bez Boga (oprócz niektórych pozostających „drobiazgów”, które miały być też wkrótce wytłumaczone). Jednak w XX wieku badania mikroświata (np. atomy, cząstki elementarne itp., ale także takie zjawiska makroskopowe jak nadprzewodnictwo i nadciekłość) pokazały, że to nie tak. Powstała więc mechanika kwantowa, która cały ten dotychczasowy „żelbetonowy materializm” postawiła pod wielkim znakiem zapytania. Mam wrażenie, że współcześni materialiści chcą „nadrobić zaległości” i wziąć rewanż za porażkę, wykorzystując w tym celu model standardowy (który, w odróżnieniu od mechaniki kwantowej – dobrze udowodnionej teorii naukowej – jest tylko hipotezą). Nie może on wytłumaczyć kilku ważnych rzeczy, np. obliczenia masy Wszechświata nie zgadzają się z obserwowaną ilością materii we Wszechświecie. Oczywiście że materialiści nie tracą nadziei i nie żałują kasy i wysiłku, żeby udowodnić, że świat mógł powstać i istnieć bez Boga, ale, jestem pewien, że Pan Bóg nigdy na to nie pozwoli – ani teraz, ani w przyszłości.

Michał Sybirak